24 listopada

Inaczej ma wyglądać przyjaźń, niż ją sobie wyobrażałam przedwczoraj.
Kilka drobnych faktów dało mi głęboką naukę i sprostowało moje pojęcia. Widzę, że muszę pożegnać wszelkie uczucie, bo nie ma dlań miejsca. Jest niepotrzebne nikomu. Musi wygasnąć i w moim sercu. Powinna zostać życzliwość, oparta tylko na rozumie.
Czyli muszę przestawić całe moje wnętrze: zlikwidować jedno, rozwinąć drugie. Bolesne jest to pierwsze. Trudne - drugie. W dużym stopniu w całym moim życiu duchowym i zewnętrznym bierze udział serce. Z niego wychodzi bardzo dużo impulsów dobrych. Czy obecna praca nad jego znieczuleniem nie odbije się szkodliwie na całym życiu? Nie wiem. A pracę tę przeprowadzić, wydaje mi się, muszę. Nad przyszłością nie będę lepiej myślała. Zostawiam ją Panu Bogu. Wybieram rzecz, która mnie będzie ogromnie kosztowała, więc chyba nie może być szkodliwa.
Mój Jezu, daję Ci to ochotnie, użycz mi tylko odwagi, bym mężnie szła tą drogą.
Jakże trudno zabić serce, stłumić jego drgania zimnym nakazem rozumu...
Każdej chwili towarzyszy ból. Cokolwiek myślę, czymkolwiek się zajmę - zawsze serce boli. Jest tak nabrzmiałe cierpieniem, że po prostu nie mogę się go dotknąć. Pomóż mi, Jezu, przeżyć to wszystko.
Na tej drodze walki z uczuciem utrzymuje mnie jeszcze jedna myśl, że mogą one po prostu drażnić innych, ponieważ niejednokrotnie widziałam ignorowanie ich, odwracanie się od nich, brak oddźwięku. Nie są więc one potrzebne w życiu na co dzień nikomu. Ja ich tylko potrzebuję. Ale to absolutnie nie jest racją, by je pielęgnować. Owszem, trzeba dostroić się do otoczenia. Nic swego nie narzucać w tym zakresie. Raczej w sobie stłumić te odruchy i tylko rozum dopuścić do głosu, na zimno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz