„Nareszcie ulga!” - mimowolny okrzyk duszy. Wiem, że to od Ciebie, Boże, przychodzi, bo tylko Ty sam możesz sercem rządzić.
Zdziwiłam się, gdy ją w sercu ujrzałam. Co tu robisz? Jam cię nie wzywała. Przychodzisz nieproszona. Co mam z tobą zrobić?
Przyjąć. Przyjąć pełnym sercem jak ból, jak cierpienie się przyjmuje. Rozumiem, od Boga jesteś. A więc zostań.
Boże mój, czyń, co chcesz ze mną. Uznaję Cię za jedynego, prawego gospodarza mojej duszy, a ja Ci tylko służę, pomagam, jak potrafię, i rozumiem. Zrzekam się władania sobą i stanowienia o sobie. Całą władzę nad sobą Tobie oddaję.
I teraz nie chcę rozumować, dlaczego i skąd ta ulga przyszła. Mam się tylko poddawać z jak największą uległością Twojej woli. Dziękuję Ci za nią, bo widzę, że jest tą siłą, o którą Cię prosiłam. To nie zmiana sytuacji. Nic się bowiem nie zmieniło ani na jotę, tylko zmiana mego wnętrza, zmiana wewnętrzna bardzo głęboka. A na czym ona polega? Czy ja wiem, jak to określić? Chyba na tym, że z większym męstwem przyjmuję wolę Bożą, że ukochałam ją, cho¬ciaż boli, głębiej i pełniej zgodziłam się z nią i zrosłam wewnętrznie. Jednym słowem, mam więcej sił do dźwigania Bożego upodobania, więcej wewnętrznej gotowości i bardzo dużo spokoju. Poza tym — pewnego rodzaju znieczulenie serca na ból.
Drżę o Ojca. Widzę, że wchodzi w krąg mocny i zaborczy. Boże, strzeż Go i prowadź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz