Sprawozdanie za okres dwóch tygodni wczasów

Pierwsze wrażenie po przyjeździe - jeszcze na punkcie rozdzielczym - niepokój. Niepokój, że przydzielono mi miejsce w pensjonacie poza Karpaczem — nie będę więc miała kościoła. Prośby o zmianę nie uwzględniono. Jednak nie rezygnowałam z dalszych starań, ale naj¬pierw postanowiłam zobaczyć, jak jest daleko z mego „Robotnika” do najbliższego kościoła. Okazało się, że nie jest tak źle, więc zostałam.
Położenie piękne, u stóp Śnieżki, na odludziu. Cisza i majestat gór. Lubiłam patrzeć na nie z mojego okna zaraz po obudzeniu. Zwykle słońce ledwie wynurzało się zza szczytów, chociaż godzina nie była tak wczesna, tylko szczyty bliskie.
Ten blask porannego słońca nie tylko napawał oczy, ale i duszę. Razem z pierwszymi jego promieniami radość wchodziła do duszy. Boże, jaki cudowny stworzyłeś świat! Szeroko otwiera się serce - Boże, przyjdź! Napełnij je sobą!
Co dzień ta sama radość. Co dzień świeża i nowa. Co dzień jakby nowe objawienie i co dzień nowy zachwyt.
Ranek. Wybiegam do kościoła. Głęboki oddech czystym, rześkim powietrzem, pod stopą twarda skała. Jak dobrze i pewnie zbiega się górską ścieżyną. Jedno słońce na niebie, a tysiąc w kroplach rosy się mieni. Czerwone maliny jak rubiny, nasycone rosą i słońcem, z daleka widne. Zerwę je w drodze powrotnej, a może szkoda?
Już zakręt, słychać szum potoku. Woda czysta i zimna jak kryształ - pieni się wśród głazów. Nachylają się nad nią gałęzie jakichś krzewów, obciążone czerwonymi jagodami jak kalina. Poważnie stoją ciemne świerki. Tu i ówdzie buczyna próbuje rosnąć. Trawy i kwiaty polne.
Mostek i szosa asfaltowa. Już zaraz Karpacz. Przed oczami wspaniała panorama na kotlinę Karpacza i Kowar.
Skrót przez podwórko - i już kościół. Gorliwy w nim kapłan. Nauki miewa i w dni powszednie. Przemawia gorąco, z duszy: zachęca, nawołuje, upomina.
Radosny powrót na śniadanie.
Potem zwykle wycieczka do pory obiadu. Różni ludzie. Różne rozmowy. Starałam się porozmawiać i zbliżyć do tych, do których jakoś nikt nie podchodził. Szłam od jednych do drugich. Przy nikim nie zostawałam na stałe. Robiłam sobie przerwy - szłam sama - to były chwilki wyłącznie moje. O, jakbym pragnęła je przedłużyć.
Po obiedzie w pierwszym tygodniu dużo spałam, potem czytałam, robiłam notatki itp., krótki spacer i kolacja, i znów spacer do wieczora.
Bogaty dzień i pełny, a jednocześnie nie trzeba było szukać spokoju i ciszy do modlitwy, bo wciąż było do tego tyle okazji! Tylko brać pełnymi garściami.
Często ogarniał mnie żal, że przeżywam wszystkie te radości sama, że nie ma przy mnie bliskich mi osób, które również syciłyby się tymi cudami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz