V. Myślibórz: lato 1948

Moje sprostowanie dotyczy błędnego przekazu ze spotkania ks. M. Sopoćki z "szóstką" w Myśliborzu w dniach 16 i 17 sierpnia 1948 roku, a który utrwalił się w Zgromadzeniu Sióstr Jezusa Miłosiernego.

Sprawa się ujawniła zupełnie przypadkowo dopiero po przeszło 50 latach. Szczęśliwie, żę się w ogóle ujawniła i że jeszcze mogę ją sprostować.

Błąd, jaki się pojawił w relacji dotyczacej powstania Instytutu Miłosierdzia Bożego (IMB), powstał wskutek oczywistego niepozorumienia.

Przedstawię rzecz dokładnie ze względu na jej wagę.

15 lutego 2000 r. jak zwykle przyjechałam do Białegostoku na Mszę św. odprawianą przy grobie Sł. B. ks. M. Sopoćki w rocznicę Jego śmierci. Zatrzymałam się u Sióstr przy ul. Poleskiej. Wieczorem, w czasie rozmowy z Matką Józefą i Siostrą, wspomniałam, że obecnie, skoro nasz Instytut (IMB) został już zatwierdzony (4 marca 1998 r.), należałoby na tablicy nagrobnej Sł. B. dopisać, że jest On również założycielem świeckiego Instytutu Miłosierdzia Bożego, a to dla Jego większej chwały.

I wtedy nagle z ust Matki padły słowa zupełnie zaskakujące, że "wcale to nie ks. Sopoćko, tylko panie same oddzieliły się. Ksiądz Sopoćko zawsze chciał jedności". A więc według Matki to nie ks. Sopoćko powołał Instytut, tylko my same chciałyśmy tego! Wiadomość wprost porażająca! Nieoczekiwana. Tymczasem Matka ciągnęła dalej: "Matka Benigna mówiła, że pani Ludka aż podskakiwała i rączką machając, powtarzała: "Instytut! Instytut". A więc to nie ks. Sopoćko, tylko panie same chciały Instytutu!".

Pora była późna.

Na drugi dzień znowu spotkałam się z Siostrami i wtedy mogłam im wyjaśnić, na czym polega nieporozumienie.

Po zreferowaniu nam przez ks. Sopoćkę projektu konstytucji, który pokrywał się w zasadzie z wcześniej przez nas wspólnie opracowanym jeszcze w Wilnie, wywiązała się gorąca dyskusja. Chodziło o to, że po naszym wyjeździe z Wilna (repatriacja) ks. Sopoćko, który pozostał, nadal pracował nad tym projektem i wtedy doszedł do wniosku, że praktyczniej będzie zmienić status prawny planowanego zgromadzenia, nadając mu charakter instytutu zakonnego, co pozwoli na większą swobodę działania w świecie jej członkiniom.

Ten swój projekt przedstawił ks. arcybiskupowi R. Jałbrzykowskiemu i otrzymał jego gorące popracie w tym, że treba iść w świat, między ludzi.

Nowe zgromadzenie miało być dwuczęściowe: jedna część członkiń pozostawałaby w klasztorze, inne pracowałyby w świecie w warunkach świeckich. Do klasztoru wracałyby dla odnowienia wewnętrznego, np. w czasie urlopu.

Tymczasem w toku dyskusji obie Matki, Faustyna i Benigna, nie godziły się na zmianę nazwy "zgromadzenie" na "instytut", a ja ze swej stronie gorąco opowiadałam się za "instytutem". I to prawda, żę aż unosiłam się na ławce i prawą rękę wielokrotnie podnosiłam jak do głosowania, wołając: "Instytut! Instytut". Tak, to prawda, ale precież chodziło o ten [instytut zakonny] referowany przez ks. Sopoćkę. Popierałam Jego koncepcję! Matki bały się, że przy zmianie nazwy będą musiały pożegnać się z życiem w klasztorze, a ja się obawiałam zamknięcia w nim bez możliwości apostolstwa w świecie w wypadku pozostawienia pierwotnej nazwy "zgromadzenie", pozostałe osoby nie wypowiadały się.

W czasie tej naszej b. ożywionej dyskusji Zofia Komorowska przypomniała sobie, że jakiś artykuł o instytutach znajduje się w numerze "Homo Dei" (z lipca 1948 r.), który kupiła w kiosku w Radomiu do czytania w podróży. Teraz, słysząc powracające słowo "instytut", wyjęłą z torebki "Homo Dei" i podała ów artykuł ks. Sopoćce. Sama go jednak nie czytała, wydał się jej mało interesujący.

Siedziałyśmy rzędem na niskich ławeczkach dla dzieci katechizowanych przez siostry (Matki). Przed nami stał ks. Sopoćko i powoli, uważnie czytał i przeglądał podany artykuł. A było to omówienie Konstytutcji apostolskiej "Provida Mater Ecclesia" (z 1947 r.) przez o. Szranta, o której żadna z nas jeszcze nie słyszała.

Gdy ks. Sopoćko skończył już zaznajamianie się z artykułem, podniósł na nas wzrok i rozradowanym głosem zawołał: "Ja właśnie tak napisałem! Ja właśnie tego chcę!".

W dokumencie kościelnym znalazł potwierdzenie swojej koncepcji. Dla kapłana było to szalenie ważne: miał przez Kościół wytkniętą drogę, nie musiał jej szukać po omacku.

Dalszej dyskusji już nie było.

Obie Matki, rozumiejąc, że sprawa została ostatecznie przesądzona, że "zgromadzenia" nie będzie, a zostanie "instytut", zdenerwowane wybiegły z sali (była to właściwie weranda).

Zebranie zostało przerwane.

Na drugi dzień, po rozmowie ks. Sopoćki z Matkami jeszcze poprzedniego wieczoru, zebraliśmy się wszyscy na tej samej werandzie.

I wtedy ks. Sopoćko zdecydowanym głosem oznajmił: "kto chce być z Zgromadzeniu, niech będzie w Zgromadzeniu, a panie pracujące w świecie - zwrócił się w naszą stronię - będą w Instytucie". Oczywiście ks. Sopoćko myślał już o Instytucie w kategoriach nowego dokumentu papieskiego, a więc instytutu świeckiego.

Wydany właśnie przez Piusa XII dokument powołujący instytuty świeckie rozwiązał ks. Sopoćce problem organizacyjny. Spokojnie mógł przychylić się do woli Matek, pozostawiając zgromadzenie, a jednocześnie mógł zrealizować swoją koncepcję, powołując odrębną wspólnotę w oparciu o ten nowy dokument, a mianowicie Instytut Świecki (Miłosierdzia Bożego), którego członkinie pracowałyby w świecie.

W ten sposób ks. Sopoćko stał się założycielem dwóch wspólnot poświęconych czci Miłosierdzia Bożego.


Tak dla ks. Sopoćki, jak i dla nas wszystkich oczywistą sprawą było utrzymanie ścisłej więzi miezy obydwoma wspólnotami. Zbyt głęboka zadzierzgnęła się między nami więź duchowa, żebyśmy miały łatwo z niej zrezygnować, chociaż na razie nie mowiło się, jak ma ona wyglądać, na czym polegać i czego dotyczyć.

O tym, że ks. Sopoćko traktował powołany przez siebie IMB jako odrębny organizm niezależny od Zgromadzenia świadczy natychmiastowej podjęcie przez niego starań o zapeniwnie Instytutowi opiekuna duchowego. W tej sprawie, zaraz po skończonym zebraniu, ks. Sopoćko zwrócił się do nas z pytaniem: "Czy mają panie jakiegoś kapłana?". Zofia Komorowska odpowiedziała, że na razie w Radomiu nikogo nie widzi. Wtedy skierował wzrok na mnie, odpowiedziałam, że jest w Toruniu ks. Leon, którego niedawno poznałam, a który może zechce nami się zająć.

Godnym podkreślenia jest fakt, że ks. Sopoćko nie pomyślał, by oddać Instytut pod opiekę duchową o. Władysława Wantuchowskiego, któemu powierzył opiekę nad Zgromadzeniem po naszej repatriacji. Najwidoczniej ks. Sopoćko od początku traktował Instytut jako odrębną od Zgromadzenia jednostkę organizacyjną, która zresztą opierała się o odrębny dokument przeznaczony dla instytutów świeckich, o Konstytucję apostolską "Provida Mater...".

Jak się potem okazało z listu ks. Sopoćki z dn. 28 sierpnia 1948 r. (za udostępnienie jego treści Instytutowi w 1990 r. bardzo dziękuję Matce) pisanego już z Białegostoku do Matek do Myśliborza, ks. Sopoćko z Myśliborza udal się do Torunia do ks. Leona. Jak z dalszej treści listu wynika, przedstawił mu sprawę Instytutu i uzyskał od niego zgodę na współpracę. Uspokojony, że pozyskał opiekuna dla nowo powołanej przez siebie wspólnoty, wrócił do odległego Białegostoku.

Mam nadzieję, że po wyjaśnieniach wyżej przedstawionych nie powinno już być wątpliwości, że inicjatywa utworzenia świeckiego Instytutu Miłosierdzia Bożego wyszła nie od nas, nie "od pani", ale od ks. Sopoćki. Dlatego tylko on może być uznany za założyciela Instytutu (IMB).

Również w Kościele przyjęta jest zasada, że założycielem jakiejś wspólnoty jest ten, kto rzuca główną ideę, która staje się charyzmatem wspólnoty. W tym wypadku idea Miłosierdzia Bożego pochodzi od samego Pana Jezusa, a przekazana przez Niego s. Faustynie w postaci Orędzia Miłosierdzia (Bożego) została zaszczepiona w Instytucie Miłosierdzia Bożego przez ks. Sopoćkę, a nie przez kogo innego. Dlatego tylko On ma prawo do tytułu Założyciela IMB.

Źródło: L. Roszko, Z żywym Bogiem iść przez życie. Zapiski duchowe, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz