Kościół katolicki oprócz nadziei na zbawienie przyniósł narodowi polskiemu także cywilizację łacińską. Cała nasza etyka i kultura narodowa są oparte na chrześcijaństwie, również nasze tradycje, zwyczaje i roczny rytm życia są nim przesiąknięte. W trudnych momentach Kościół pomagał Polakom utrzymywać tożsamość narodową. W czasie rozbiorów podtrzymywał naszą kulturę i wspierał w walce o wolność. Polscy patrioci, którzy walczyli i ginęli na polach bitewnych albo cierpieli w więziennych kazamatach modlili się do Boga, prosili o wstawiennictwo Najświętszą Maryję Pannę Królową Polski i innych świętych. Sprawa wolności Ojczyzny ściśle łączyła się z walką o chrześcijańskie oblicze narodu.
Wiara i Kościół były wsparciem dla narodu także w innych mrocznych okresach naszej historii - podczas krwawych wojen XX wieku, podczas hitlerowskiej i komunistycznej okupacji. W okresie PRL-u przez długie lata największym autorytetem dla Polaków był Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński, odważnie stawiający czoła zagrożeniom płynącym ze strony komunistycznego i ateistycznego reżimu. Rządy komunistyczne w Polsce łączyły się z prześladowaniem Kościoła za pomocą rozmaitych, często bardzo wyrafinowanych metod.
Brutalne represje kierowano także w kierunku zakonów, wspólnot i stowarzyszeń. Przykładem mogą być działania podjęte wobec Instytutu Miłosierdzia Bożego założonego w Toruniu.
Instytut Miłosierdzia Bożego (IMB) wywodzi się ze wspólnoty powołanej przez ks. Michała Sopoćkę w Wilnie w 1941 r., w wyniku objawień św. Faustyny Kowalskiej. Wspólnota ta podzieliła się na dwie części. Jedna przyjęła nazwę Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego i nabrała charakteru regularnego żeńskiego zakonu habitowego. Pierwszy jego dom założono w 1947 r. w Myśliborzu. Natomiast druga część, to wyodrębniony w 1948 r. w Toruniu, Instytut Miłosierdzia Bożego (IMB). Za jego założyciela uważa się także ks. Michała Sopoćkę.
Podstawy prawne do utworzenia IMB dała Konstytucja apostolska, ogłoszona w 1947 r. przez papieża Piusa XII pt. Provida Mater Ecclesia. Pierwszym kierownikiem duchownym i organizatorem Instytutu był superior toruńskich jezuitów o. Leon Nowak, który napisał Konstytucje IMB przy współudziale Ludmiły Roszko i pierwszych członkiń Instytutu. Po jego śmierci w 1965 r. funkcję tę pełnił przez wiele lat o. Władysław Janczak. Warto dodać, że Ludmiła Roszko, pracowniczka naukowa Katedry Geografii Fizycznej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, była w istocie współorganizatorką IMB.
Instytut to wspólnota konsekrowanych kobiet, które mieszkając osobno, żyjąc w różnych środowiskach i wykonując normalne obowiązki zawodowe (jako osoby świeckie) dążą do przemiany świata „od wewnątrz”, wprowadzając ducha miłości, sprawiedliwości i prawdy. Ważnym zadaniem członkiń Instytutu jest oddziaływanie na środowisko życia i pracy w duchu Ewangelii. Celem szczegółowym kobiet jest uwielbianie Miłosierdzia Bożego modlitwą, konsekrowanym życiem w świecie i praktyką czynów miłosierdzia oraz pogłębianie czci Miłosierdzia Bożego w różnych środowiskach. Szczególną troską Instytut otacza rodziny i młodzież. Członkinie Instytutu modlitwą i ofiarą mają wypraszać Miłosierdzie Boże dla świata, prowadzić apostolstwo w duchu Ewangelii, a zarazem uświęcać i odnawiać własne życie.
Członkinie Instytutu składają śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa. Kandydatka pragnąca wstąpić do IMB przechodzi najpierw dwuletni okres próbny, później przynajmniej przez 6 lat składa śluby czasowe, ponawiane co roku, a w końcu może złożyć śluby wieczyste. W pracach Instytutu mogą brać udział także kobiety zamężne na zasadzie stowarzyszenia.
Nad Instytutem opiekę sprawuje ordynator diecezji macierzystej Instytutu, a więc obecnie biskup ordynariusz toruński, dawniej chełmiński. W latach 1972-1981 bezpośrednim opiekunem IMB był prymas Stefan Wyszyński. Pomocy w zakresie spraw duchowych udziela członkiniom Instytutu asystent kościelny (wcześniej zwany opiekunem duchowym). Naczelną władzą IMB jest Walne Zgromadzenie, które wybiera prezeskę, jej zastępczynię i trzy radne. Funkcję prezeski w latach 1948-1991 (z krótką przerwą w latach 1964-1965) pełniła Ludmiła Roszko. Początkowo istniały 3 zespoły Instytutu: toruński, łódzki i radomski. W1956 roku wprowadzono nowy podział. IMB dzielił się na dwa Domy: Toruński (prezeska Domu: Janina Martusewicz) i Warszawski (prezeska Domu: Halina Natuniewicz, potem Elżbieta Arentowicz). Dom Toruński dzielił się na 6 zespołów: dwa w Toruniu (kierowane przez Krystynę Podlaszewską i Irenę Martusewicz) i po jednym w Bydgoszczy (kierowany przez Marię Domeracką), Chełmnie (kierowany przez Teresę Łukaszek), Grudziądzu (kierowniczka nieznana) i w Poznaniu (kierowany przez Marię Wilczak). Dom Warszawski dzielił się zapewne na 7 zespołów: Warszawa, Łódź, Radom, Puławy, Lublin, Częstochowa, Kudowa. W latach 1965-1966 dokonano kolejnej reformy i utworzono 3 wspólnoty, istniejące do dnia dzisiejszego: toruńsko-bydgoską, łódzko-warszawską i poznańsko-szczecińską.
Dnia 16 XI 1986 r. biskup chełmiński Marian Przykucki podniósł, nieformalny dotąd IMB, do rangi Stowarzyszenia Wiernych. Od roku 1992 diecezją macierzystą Instytutu stała się nowo powstała diecezja toruńska.
Instytut Miłosierdzia Bożego, a zwłaszcza jego prezeska Ludmiła Roszko i prezeska Domu Toruńskiego - Janina Martusewicz doznały na przełomie lat 50. i 60. prześladowań ze strony Służby Bezpieczeństwa i władz państwowych. Prześladowania te miały z pewnością związek z kampanią antykościelną wszczętą przez Władysława Gomułkę już w 1958 r.
Śmierć Józefa Stalina w 1953 r. przyniosła pewną liberalizację nie tylko w Związku Sowieckim, ale także w Polsce. Zelżała cenzura, odważne teksty zaczęły ukazywać się w piśmie „Po prostu”. W 1955 r. powstał w Warszawie Klub Krzywego Koła, w którym odważnie podejmowano tematykę polityczną, kulturalną, filozoficzną i artystyczną (rozwiązany w 1962 r.) Ograniczono też najdrastyczniejsze wynaturzenia systemu.
Dnia 28 VI 1956 r. doszło do powstania robotników Poznania przeciwko komunistycznej władzy. Do jego stłumienia użyto dwóch dywizji pancernych oraz dwóch dywizji piechoty. Zginęło ok. 70 osób, ok. 600 osób zostało rannych. Później aresztowano ok. 250 osób, w tym 196 robotników. Wszczęto intensywne śledztwo połączone z biciem i torturowaniem.
Bezpośrednim skutkiem czerwcowego przesilenia były wydarzenia października 1956 r. Wtedy, w obliczu sowieckiej interwencji w Polsce, I sekretarzem KC PZPR został Władysław Gomułka, z którego osobą społeczeństwo łączyło nadzieję na normalizację i demokratyzację. Rzeczywiście wprowadzono szereg reform, m.in. zwolniono większość więźniów politycznych, pozbyto się oficerów sowieckich z wojska, zahamowano kolektywizację rolnictwa, uzgodniono w sposób bardziej korzystny dla Polski status wojsk sowieckich w naszym kraju, wypuszczono z internowania prymasa Stefana Wyszyńskiego i odnowiono umowę państwo-Kościół. Liberalizacja trwała jednak krótko i zakończyła się ostatecznie likwidacją pisma „Po prostu” w październiku 1957 r., co doprowadziło do kilkudniowych zamieszek w Warszawie.
Okres rządów Władysława Gomułki (1956-1970) przyniósł z jednej strony ograniczenie represji i większe otwarcie Polski na świat, z drugiej jednak pogłębił zacofanie gospodarcze naszego kraju i podtrzymywał zależność Polski od ZSRR. Szczególnym szykanom poddano w tym czasie Kościół. Hamowano budownictwo sakralne i konfiskowano instytucjom kościelnym nieruchomości, co doprowadzało do wystąpień społecznych (m.in. Kraśnik Fabryczny 1959, Nowa Huta 1960, Toruń 1961, Przemyśl 1963, Brzeg 1966). Likwidowano szkoły katolickie, a Kościół i instytucje kościelne obciążano absurdalnymi podatkami. W 1961 r. usunięto religię ze szkół. Po pojednawczym liście biskupów polskich do niemieckich z 18 XI 1965 r. władze rozpoczęły niesłychaną kampanię propagandową wymierzoną w Episkopat. W 1966 r. Kościół polski obchodził tysiąclecie chrztu Polski. Władze nie dopuściły do przyjazdu na uroczystości papieża Pawła VI, a także zorganizowały własne „konkurencyjne” obchody tysiąclecia państwa polskiego. Dnia 2 IX 1966 r. milicja „aresztowała” kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, która odbywała peregrynację po kraju. Elementem działań reżimu Władysława Gomułki wymierzonych przeciwko Kościołowi katolickiemu i religii katolickiej było podjęcie przez Służbę Bezpieczeństwa działań skierowanych przeciwko Instytutowi Miłosierdzia Bożego.
Pierwszych konkretnych informacji na temat Instytutu Miłosierdzia Bożego dostarczyła toruńskiej Służbie Bezpieczeństwa informatorka o pseudonimie „Jadwiga”, zamieszkała w Katowicach. W doniesieniu z 12 XI 1958 r. pisała ona:
W dniu 25 października 1958 r., według umowy, wyjechałam do Torunia, gdzie na stacji czekała na mnie już pani Janina Matuszewicz [właść.: Janina Martusewicz - W. P.J („Inka”). Po przywitaniu się udaliśmy się do kościoła xx. jezuitów na mszę św., gdzie zastałam tam szereg pań z Instytutu. Po mszy św. p. Inka zaprosiła mnie do swego mieszkania przy ul. Mickiewicza nr 61/7, gdzie zjadłam śniadanie i udałam się na spoczynek (ponieważ w nocy podróżowałam). Gdzieś o godzinie 13.00 przyszła do mnie pani o imieniu Basia - nazwiska nie znam - ma być wychowawczynią w szkole dla dzieci niedorozwiniętych - jest to młoda panna, mieszka przy rodzicach i jest członkiem Instytutu.
Z panią tą rozmawiałam chwilę na tematy ogólne związane z mym życiem prywatnym. O godzinie 16.00 przyszła p. Inka z pracy i wyszliśmy na pogrzeb, ponieważ chowali ojca jednej z członkiń Instytutu. W godzinach wieczornych, w tym samym dniu, do p. Inki przyszło jeszcze 5 pań na nocleg, które również przyjechały na rekolekcje. Jak zdążyłam się zorientować z rozmów, to jedna z nich była z Łomży, gdzie uczy w szkole średniej, jest to pani starsza i jest nauczycielką. Druga była z Poznania, też starsza pani, również nauczycielka w szkole średniej, gdzie uczy historii. Trzecia była pani Czesława Bojarska z Łodzi, zamieszkała na ul. Wschodniej 74/5. Spanie było raczej polowe, tzn. rozesłane na podłodze materace lub leżanki, część pościeli ofiarowała pani profesorka, która zamieszkuje w przyległych pokojach w tym samym korytarzu co p. Inka.
W dniu 26 października, t. j. niedziela, w godzinach rannych udaliśmy się razem na mszę św., która odbyła się w kaplicy xx. jezuitów w budynku obok kościoła, na górze przy ul. Szerokiej. Kazanie wygłosił ks. jezuita Waczyński na temat Instytutu i jego powołania. W czasie komunii św. odbyły się śluby nowo przyjętych członkiń - roczne i jednowieczyste w ramach Instytutu.
Śluby odbyły się na stopniach ołtarza przez odczytanie tekstu ślubowania i oddania jego do p. Inki. Ogólnie na mszy tej było obecnych około 30 kobiet w wieku przeciętnym 25-40 lat. Zaznaczam, że przy wejściu do kaplicy stała p. Inka i wpuszczała osoby jedynie znane, tzn. członków Instytutu.
W dniu 27 października 1958 r. nie byłam obecna na rekolekcjach, ponieważ p. Inka załatwiła mi badanie lekarskie i chodziłam na nie przez cały dzień z p. Basią (ta, która rozmawiała ze mną w pierwszy dzień przyjazdu).
W dniu 28 października 1958 r. wiem, że prowadzone były dalsze rozmowy z członkiniami, które przeprowadzał już ksiądz jezuita Nowak, na imię ma Czesław [był to zapewne jezuita o. Mieczysław Nowak - W. P.], który w czasie trwania rekolekcji był nieobecny.
W ogólnych rozmowach z p. Inką i innymi dowiedziałam się, że w chwili obecnej Instytutów takich w Polsce jest dwa, a to: Instytut pod nazwą „Ósemki” i nasz Instytut pod nazwą „Miłosierdzie Boże”. Nasz Instytut prowadzi pani o imieniu „Lutka”, zamieszkała w Toruniu, lecz nazwiska i bliższego miejsca nie ustaliłam - wiem, że wykłada geografię na tamtejszym Uniwersytecie, ma lat ok. 43, włosy czarne, uczesane gładko, wzrost średni, średniej tuszy.
W czasie rekolekcji również była nieobecna, gdyż wg słów miała być w Bydgoszczy w celu odebrania ślubowania od tamtejszych członkiń, które nie mogły przyjechać do Torunia.
Dalej ustaliłam, że Instytut „Miłosierdzia Bożego” jest zatwierdzony przez Ojca Świętego Piusa XII i Episkopat, gdyż ma własną konstytucję, którą czytałam u p. Inki. W czasie czytania miałam szereg niejasności i niezrozumień, dlatego też p. Inka dała mi komentarz dotyczący tej konstytucji, który załączam. Fundusze Instytut czerpie od swoich członkiń, które pracują w różnych instytucjach i część swych funduszy ofiarowują dobrowolnie na Instytut. Sprawy finansowe, jak się zorientowałam, prowadzi p. Inka, która pokazywała mi kilka książeczek PKO na różne nazwiska, na których ma większe kwoty pieniężne.
Patronat nad Instytutem „Miłosierdzia Bożego”, jak wynikało z rozmów, objęli jezuici, którzy są zarazem ojcami duchownymi, u których w większości należy się spowiadać, jak to ma miejsce w Toruniu. Krajowa siedziba Instytutu znajduje się w Toruniu, gdzie jest największa liczba członkiń. Część materiałów i dokumentów dotyczących Instytutu „Miłosierdzia Bożego” znajduje się u p. Inki w jej biurku, skąd wyjęła również załączony komentarz do konstytucji .
W kolejnym donosie, z 2.01.1959 r. „Jadwiga” opisywała swój udział w opłatku dla członkiń Instytutu, który został zorganizowany w Chełmnie:
Opłatek ten odbył się w parafii oo. pallotynów, gdzie były cztery konferencje, które prowadzili ks. rektor [Franciszek] Świerczak [właściwie: Świerczek] i Edward Wiklarz. Referaty te miały charakter ogólny związany ze świętem Bożego Narodzenia i wyborem nowego papieża Jana XXIII.
Po opłatku „Jadwiga” udała się do Torunia i „wstąpiła” do Janiny Martusewicz, u której odpisała dwa teksty: przemówienie prymasa Wyszyńskiego wygłoszone na rekolekcjach dla członkiń Instytutu Miłosierdzia Bożego w Otwocku oraz pismo Instytutu wysłane do prymasa po rekolekcjach. Poza tym „Jadwiga” pożyczyła cztery zdjęcia z Otwocka przedstawiające składanie ślubów wieczystych przez grupę pań w Otwocku. Agentka ustaliła także m.in., że Janina Martusewicz pracuje w Inowrocławiu w Stacji Oceny i Selekcji Nasion.
SB szybko dowiedziała się też, że Janina Martusewicz jest sublokatorką w mieszkaniu profesora historii na UMK - Karola Górskiego. Pewnych informacji na temat kontaktu toruńskich jezuitów z Instytutem Miłosierdzia Bożego dostarczył podsłuch zainstalowany u oo. jezuitów.
Zebrane informacje stały się tematem specjalnej narady w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w dniu 9.01.1959 r., na której postanowiono doprowadzić do likwidacji Instytutu Miłosierdzia Bożego. Wydział V Departamentu III MSW, zajmującego się działaniami wymierzonymi przeciwko Kościołowi katolickiemu, nakazał więc naczelnikowi Wydziału III SB w Komendzie Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy mjr. Janowi Detmerowi „rozeznanie członkiń [Instytutu] oraz przesłanie materiałów, które mogłyby posłużyć Wydziałowi Społeczno-Administracyjnemu do wszczęcia odpowiednich kroków mających na celu likwidację Instytutu”. Z kolei bydgoski Wydział III nakazał w lutym 1959 r. rozpoczęcie intensywnego rozpracowania Instytutu Miłosierdzia Bożego przez powiatowe struktury toruńskiej SB.
W raporcie zastępcy naczelnika Wydziału III SB w Komendzie Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy Henryka Dojerskiego skierowanym do Naczelnika Wydziału V Departamentu III MSW mjr B. Cykały omawiano środki podjęte wobec Instytutu oraz uzyskane rezultaty. Za osoby, które mogą uczestniczyć w pracach Instytutu Miłosierdzia Bożego uznano, oprócz Janiny Martusewicz, następujące panie: Janinę Nędzewicz, Barbarę Marcoń, Bernadettę Buławską, Ludwikę Wimbor. Podkreślano, że były one związane z pracami toruńskiego zakonu jezuitów, brakuje jednak dowodów na ich członkostwo w Instytucie. Inwigilacja korespondencji Janiny Nędzewicz, Barbary Marcoń i Bernadetty Buławskiej nie dała bowiem żadnych rezultatów. Raport podkreślał też, że z pracami Instytutu Miłosierdzia Bożego ma związek toruński jezuita o. Longin Szymczukiewicz, na co wskazują informacje uzyskane w wyniku podsłuchu. Na końcu raportu Dojerski przedstawiał założenia planu dalszych przedsięwzięć operacyjnych w sprawie:
W planie uwzględniono:
- wszechstronne opracowanie ustalonych osób o wytypowanie spośród nich kandydatów do werbunku;
- podebranie sieci ze środowisk klerykalnych z perspektywą wprowadzenia jej do interesującego nas środowiska;
- dokumentowanie materiałów przez inwigilację i współpracę z innymi województwami, szczególnie z Katowicami, z którymi powinniśmy przemyśleć wspólnie możliwość ponownego wyjazdu informatora ps. „Jadwiga” do Torunia;
- rozeznanie ewentualnych możliwości zdobycia dokumentów organizacyjnych w miejscu zamieszkania i pracy ob. Martusewicz.
W celu przyspieszenia udokumentowania działalności Instytutu i przecięcia nielegalnej działalności uważamy, że wskazane byłoby:
- wezwać do Departamentu III pracowników odpowiedzialnych za rozpracowanie Instytutu z Katowic, Warszawy i Bydgoszczy i innych województw i w oparciu o zebrane materiały zadecydować o dalszych przedsięwzięciach, gdyż materiały koncentrują się w kilku województwach i stąd nie mamy pełnego obrazu działalności Instytutu Miłosierdzia Bożego.
Szczegółowy plan działania opracowano na początku lipca 1959 r. Postanowiono m.in. rozpocząć inwigilację ks. Leona Nowaka z Warszawy, którego podejrzewano, że jest skrzynką kontaktową Instytutu. Planowano też zebrać charakterystyki Janiny Martusewicz, Janiny Nędzewicz, Barbary Marcoń i Bernadetty Buławskiej. Zamierzano także przeprowadzić tajną rewizję w miejscu pracy Janiny Martusewicz w Inowrocławiu, a także ustalić, kim jest osoba o imieniu Ludka. Postanowiono też inwigilować (również za pomocą podsłuchu telefonicznego) podejrzane kobiety celem „zorientowania się o działalności [!] tegoż Instytutu na terenie Torunia i ewentualnego uchwycenia nowych członkiń”. Wszystkie te zadania mieli wykonać kpt. Marian Sobczak i por. Edmund Zagrodnik.
Pojawiła się też koncepcja przeprowadzenia tajnej rewizji w mieszkaniu Janiny Martusewicz przez agentkę „Jadwigę”. Okazało się jednak, że „Jadwiga” nie może być już wykorzystywana do tej sprawy. Naczelnik Wydziału III SB w Katowicach (gdzie mieszkała „Jadwiga”) kpt. Włodzimierz Kruszyński pisał:
Planowane przedsięwzięcia operacyjne związane z przeprowadzeniem tajnej rewizji w pomieszczeniach ob. Martusewicz za pośrednictwem agentki „Jadwiga” w chwili obecnej nie są realne, a to:
1. Agentka „Jadwiga” po samowolnym opuszczeniu miejscowości Połczyn Zdrój, gdzie została wysłana przez Kierownictwo Instytutu Miłosierdzia Bożego na leczenie, zerwała całkowicie kontakt z organizacją Instytutu Miłosierdzia Bożego.
2. Po przybyciu na teren Częstochowy agentka „Jadwiga” czyniła starania o wznowienie kontaktu z członkiniami Instytutu Miłosierdzia Bożego, a między innymi i z ob. Martusewicz, lecz nie przyniosło to pożądanych skutków.
3. W czasie trwania rekolekcji dla członków Instytutu Miłosierdzia Bożego, jakie odbyły się w roku bieżącym na terenie Częstochowy, agentka „Jadwiga” próbowała wziąć w nich udział, lecz nie została zaproszona.
Wobec powyższego wynika, że agentka „Jadwiga” straciła dotychczasowe zaufanie i pozycję w tym środowisku, wobec czego wydelegowanie „Jadwigi” do ob. Martusewicz w takiej sytuacji naraziłoby w/w na dekonspirację, a z drugiej strony byłoby to nierealne i nie miałoby to uzasadnienia.
W trakcie realizacji omówionego powyżej planu okazało się jednak, że żona profesora [Górskiego] nie pracuje nigdzie, zajmuje się pracami domowymi, jego syn pracuje zawodowo. Aby dostać się do pokoju ob. Martusewicz Janiny należałoby otworzyć wpierw drzwi zewnętrzne, a następnie drzwi prowadzące do jej pokoju. Z uwagi na obecność żony profesora Górskiego o tajnej rewizji w tej sytuacji nie może być mowy.
W pracy operacyjnej toruńska SB wykorzystała także anonim, podpisany przez niejaką H. B., a datowany na 11 XII 1959 r. Oto jego treść:
Panie Komendancie
Zwracam się do Pana Komendanta w następującej sprawie. Wychowana zostałam przez swoich rodziców w duchu religijnym i bezgranicznego oddania sprawie Kościoła katolickiego. Do czasu gdy byłam na wyłącznym utrzymaniu rodziców, umiałam podporządkować się ich metodom wychowawczym. Poważny wpływ religijny wywierało również na mnie otoczenie. Obecnie jestem samodzielna i nieźle zarabiam. Ostatnio zapoznałam przystojnego mężczyznę, który zaproponował mi małżeństwo. Zgadza się li tylko na ślub cywilny, bo jest osobą niewierzącą. Jego poglądy na sprawę religiaństwa [!] przekonały mnie, że to, w co dotychczas wierzyłam, jest wierutną obłudą.
Chcąc naprawić swój błąd z przeszłości, podaję do wiadomości Pana Komendanta następującą informację, co czynię między innymi na wyraźną prośbę mego narzeczonego, którego zorientowałam w tej sprawie.
Za najbliższą koleżankę uważałam pannę Basię z ulicy Mickiewicza, która bardzo często chodziła do kościoła jezuitów. Gdzieś koło maja bieżącego roku panna Basia zaproponowała mi wzięcie udziału w specjalnych rekolekcjach u księży jezuitów. Ostrzegła mnie przy okazji, że to musi pozostać w tajemnicy. W rekolekcjach udziału nie wzięłam z powodu choroby. Podczas tej choroby odwiedziła mnie pani Basia. Żałowała bardzo, że nie mogłam być tam obecna. Rekolekcje odbyły się w kaplicy jezuitów, w których uczestniczyły 32 niewiasty. Z relacji pani Basi wynikało, że jest to jakaś niejawna grupa, która prowadzi pracę religijną wśród niewiast. Niektóre niewiasty składały na tych rekolekcjach jakieś specjalne ślubowanie i przyrzeczenia, że o fakcie istnienia tej grupy nikogo nie poinformują. Zdziwiłam się przeto, że pani Basia mnie jako osobę postronną wtajemnicza w tego rodzaju sprawy. Otrzymałam od niej odpowiedź, że ma do mnie pełne zaufanie i że jej celem było zjednanie mojej osoby do tego stowarzyszenia. Wystąpiła jednocześnie z propozycją, na którą wyraziłam zgodę.
W dalszej rozmowie pani Basia zorientowała mnie, że członkinie tego stowarzyszenia płacą składki, które zbiera niejaka pani MARTUSEWICZ z Torunia. Ta sama pani prowadzi sprawy list członkowskich i innych oraz ma posiadać powielacz, na którym sporządza dla jezuitów jakieś skrypty.
Nadmienić tu muszę, że członkinią tej grupy nie zostałam. Wkrótce po chorobie poznałam obecnego mego narzeczonego i to najwidoczniej było powodem, że pani Basia po zorientowaniu się, iż jest on niewierzący, więcej ze mną na ten temat nie rozmawiała. Widzę i odczuwam, że stopniowo się ode mnie odsuwa.
Bardzo przepraszam, że nie podaję nazwiska pani Basi, nie chcę aby zorientowała się, iż ja jestem tą osobą, która ją wydała władzom. Myślę, że najlepiej będzie jeśli szanowny Pan Komendant zainteresuje się panią MARTUSEWICZ, która jest najbardziej przedsiębiorcza w tej grupie, to zresztą wynika z relacji pani Basi.
Wiadomość powyższą przesyłam panu komendantowi z przeświadczeniem, że władza ludowa zrobi wszystko, aby uniemożliwić jezuitom stosowanie tychże praktyk.
Z poważaniem H. B.
Dnia 19 XII 1959 r. SB rozpoczęła realizację sprawy agenturalnego sprawdzenia Janiny Martusewicz o kryptonimie „Chytra”. W raporcie dotyczącym wszczęcia tej sprawy porucznik Edmund Zagrodnik stwierdził m.in., że Janina Martusewicz zbiera składki członkowskie od kobiet zaangażowanych w pracę Instytutu i składa je na książeczce PKO. Wymienił też nazwiska kilku kobiet z różnych miast Polski, z którymi utrzymywała ona korespondencję. Stwierdził też, że na podstawie danych informatora o pseudonimie „Jan” ustalono, że w pracę Instytutu angażuje się także prof. Karol Górski wraz z rodziną. Prace operacyjne w sprawie o kryptonimie „Chytra” mieli wykonywać por. Edmund Zagrodnik i ppor. Jan Bytner.
Na temat stojącej na czele Instytutu kobiety o imieniu Ludka toruńska SB miała sporo informacji. Znany był jej wygląd, wiek oraz fakt, że jest wykładowcą w Instytucie Geografii UMK. Pomimo tego toruńska SB długo nie potrafiła zidentyfikować tej postaci, co świadczy o dużej nieudolności funkcjonariuszy. Przez pewien czas fałszywie sądzono, że ową Ludka jest Luiza Turczyńska, zamieszkała w Toruniu przy ulicy Matejki. W końcu jednak, w nieznanych bliżej okolicznościach stwierdzono, że prezeską Instytutu jest Ludmiła Roszko, pracująca na stanowisku docenta w Instytucie Geografii UMK. Na początku 1960 r. ustalono też, że na czele Instytutu Miłosierdzia Bożego w Bydgoszczy stoi mgr Maria Domeracka, kierowniczka Centralnej Biblioteki Rolniczej w Bydgoszczy15. W tym czasie działania SB stały się bardziej energiczne. Dnia 23 II 1960 r. SB przeszukała mieszkania Ludmiły Roszko i Janiny Martusewicz. Rewizje przeprowadzono także u kilkunastu innych pań z Torunia, Chełmna, Bydgoszczy i Grudziądza związanych z Instytutem lub podejrzewanych o to. Przeszukano mieszkania: Ireny Ratkowskiej, Jadwigi Kuffelt, Zofii Kujaczyńskiej, Gertrudy Sucharskiej, Cecylii Kowalskiej, Anny Chmielewskiej, Marty Nowogórskiej, Natalii Sęp, Janiny Nędzewicz, Reginy Piotrowskiej, Elżbiety Hoppe, Marii Domerackiej, Krystyny Podlaszewskiej, Pelagii Grzezińskiej, Aleksandry Żuchowskiej, Teresy Łukaszek, Władysławy Grochowskiej, Bernardyny Buławskiej, Celiny Rosanki.
W ręce SB wpadła spora ilość materiałów. Np. u Janiny Martusewicz znaleziono konstytucję Instytutu oraz dokumentację finansową . Zatrzymano na jeden dzień dwie panie: Ludmiłę Roszko i Janinę Martusewicz. Kobiety były intensywnie przesłuchiwane w areszcie przy ul. Powstańców Wielkopolskich w Bydgoszczy. Indagowano je m.in. w kwestii, kto jest autorem konstytucji zgromadzenia. Zarówno Ludmiła Roszko, jak i Janina Martusewicz, pragnąc chronić się wzajemnie, przyznawały się do autorstwa tego dokumentu. W areszcie przeprowadzono więc konfrontację pomiędzy nimi. Później obie panie były kilkakrotnie przesłuchiwane w Bydgoszczy. Przesłuchaniom poddano także inne kobiety związane z Instytutem: Marię Domeracką, Teresę Łukaszek, Jadwigę Kuffelt, Martę Nowogórską, Annę Chmielewską, Irenę Ratkowską, Gertrudę Sucharską, Zofię Kujaczyńską, Cecylię Kowalską, Janinę Kuszajewską, Henrykę Ertmańską, Krystynę Podlaszewską, Janinę Nędzewicz, Natalię Sęp, Cecylię Rosankę, Elżbietę Hoppe, Ludwikę Wimbor. Przesłuchania były prowadzone przez funkcjonariuszy SB, a potem przez prokuratora B. Langnera. Większość pań starała się zeznawać w taki sposób, aby zminimalizować możliwość oskarżenia ich o udział w tajnym związku. Zeznania były zresztą uprzednio uzgadniane. Po latach Janina Martusewicz wspominała:
Wszystkie miały się trzymać tego, że Ludka Roszkówna i ja odpowiadałyśmy za sprawy organizacyjne, a członkinie, zgodnie z Konstytucją, angażowały się w prace opiekuńczo-charytatywne i rzetelnie wykonywały swoje prace zawodowe. Dyskrecja nie dotyczyła władz państwowych, a środowiska, w którym pracowały. I na ogół wszystkie się tego trzymały.
Ludmiła Roszko w swoich zeznaniach stwierdziła, że w istocie Instytutu jeszcze nie ma, trwają tylko prace zmierzające do jego stworzenia. Podkreślała też, że prymas Stefan Wyszyński i biskup chełmiński Kazimierz Kowalski nie interesowali się Instytutem, zaś Leon Nowak był opiekunem duchowym przedsięwzięcia, ale nieoficjalnie, a kontaktowała się z nim tylko ona sama. Wydaje się, że w ten sposób Ludmiła Roszko chciała ochronić obu hierarchów i księdza przed możliwą brutalną kampanią propagandową ze strony władz. Zeznające kobiety podkreślały, że składki były zbierane nieregularnie i na zasadzie dobrowolności, przyrzeczenia składano Panu Bogu, a nie Instytutowi. Krystyna Podlaszewska stwierdziła, że „sprawa przynależności do IMB miała pozostawać w dyskrecji wobec społeczeństwa, gdyż to sprawa osobista każdej z jego członkiń”.
Nowe ustalenia dotyczące Instytutu, toruńska SB zawarła w dokumencie pt. „Informacja dotycząca nielegalnego związku pod nazwą «Instytut Miłosierdzia Bożego» z uwzględnieniem działalności doc. dr Ludmiły Roszkównej - pracownika naukowego UMK w Toruniu - pełniącego funkcję w Instytucie Miłosierdzia Bożego prezydentki (przewodniczącej na kraj)”. Oto treść dokumentu, który sporządził niejaki podporucznik Włodarski:
Nielegalny związek pod nazwą „Instytut Miłosierdzia Bożego” (skrót IMB) rozpoczął działalność na przełomie 1948/1949 r. Początkowo w wąskim gronie, stawiając sobie za cel zakonspirowaną pracę nad pogłębieniem religijności wśród własnych członków.
W latach 1950-1956 IMB werbuje nowych członków - jest nadal w stadium organizacji. Wybitnej pomocy organizacyjnej IMB udzielają księża jezuici, na czele z księdzem jezuitą Leonem Nowakiem działającym swego czasu na terenie Torunia (obecnie w Warszawie). Ksiądz Nowak z polecenia swoich przełożonych przyjął duszpasterstwo i opiekę nad IMB. W tym to okresie ostatecznie krystalizuje się pogląd na sprawy IMB w gronie wyższej hierarchii kościelnej. Np. wizytacje biskupa [Kazimierza] Kowalskiego, pomoc biskupa [administratora diecezji gorzowskiej Teodora] Benscha, o. [Leona] Nowaka, o. [Józefa] Majkowskiego w redagowaniu statutu (konstytucji IMB). Rok 1956 jest przełomowy w pracy IMB i tekst przysięgi otrzymał aprobatę naczelnych władz Kościoła katolickiego w Polsce.
W myśl założeń statutu IMB działa na podstawie statutu przez siebie wypracowanego, zatwierdzonego przez władze kościelne. Instytutem zarządza Prezydentka naznaczana przez władze Instytutu na okres 6 lat (z możliwością dalszych 6 lat kadencji) oraz kierownik duchowy IMB - może to być ks. zakonny lub świecki, mianowany przez przełożonego zakonnego lub biskupa ordynariusza. W skład IMB wchodzą tzw. „Domy Instytutu” (okręgi), którym podlegają zespoły (około 8 zespołów tworzy Dom). Na czele Domu stoi prezeska wybierana na 3 lata, na czele Zespołu stoją zespołowe, wybierane na jeden rok (możliwość ponownego wyboru). Zespół liczy od 8 - 10 członków. Wszystkie zespołowe podlegają bezpośrednio prezesce, a prezeski prezydentce. Prezydentkę, jak i prezeski może usunąć kierownik duchowy IMB po porozumieniu się z kierownikami Domów. Do IMB mogą być przyjmowane kobiety wolne, jak i zamężne, posiadające wykształcenie średnie, a przede wszystkim uniwersyteckie. Członkinie posiadające wykształcenie średnie zobowiązane są zdobyć wyższe. Kandydatki na członków stałych przechodzą roczny staż kandydacki, następnie również roczny kurs aspirancki. Tak kandydatki, jak i aspirantki muszą przerobić program pod kierunkiem instruktorek, by w okresie 5-letnim zdobyć gruntowne wykształcenie dogmatyczne, moralne i społeczne. Po tym okresie, za zgodą prezydentki i kierownika duchowego IMB, złożą pierwsze śluby i zostają członkami.
Osoby należące do IMB (art. XIV § 4 Konstytucji IMB) będą zwalczać sprzeczne zapatrywania z etyką katolicką w piśmie, słowie i postępowaniu. Otoczą młodzież dorastającą specjalną opieką, szerząc propagandę dobrego i bożego uświadomienia oraz wychowując ją w duchu czystości.
Artykuł XV § 2 Statutu IMB zaleca: „Członkowie IMB są zobowiązani do bezwzględnego posłuszeństwa i wykonywania rozkazów swych przełożonych chętnie i natychmiast”.
Art. XVII § 1 Statutu IMB zaleca realizować następujące cele:
a) Uświęcenie własne przez zdobywanie gruntownej doskonałości ewangelicznej.
b) Realizowanie na każdym miejscu i przy każdej sposobności idei miłosiernego Zbawcy przez uczynki miłosierdzia względem duszy i ciała bliźnich, a przede wszystkim przez zwracanie szczególnej uwagi na urabianie w tym duchu młodzieży - podwaliny i przyszłości narodu oraz Kościoła.
c) Szerzenie idei i czci Miłosierdzia Bożego słowem i pismem.
W grudniu 1956 r. IMB rozszerza swą działalność, werbuje dalszych nowych członków, następuje podział na dwa Domy: warszawski i toruński. W tym okresie kierownictwo IMB nawiązuje kontakt z biskupem [chełmińskim Kazimierzem] Kowalskim, a w dalszych latach z biskupem [pomocniczym gnieźnieńskim Janem] Czerniakiem, ks. jezuitą [Walerianem] Kawskim z Torunia i kolejno księżmi duszpasterzami na UMK w Toruniu.
Dobiera sobie do pomocy księży duszpasterzy dla poszczególnych zespołów. Do roku 1959 powstaje w Polsce kilkanaście zespołów IMB. Związek ten szczególnie działa aktywnie na terenie naszego województwa. Przypisać to należy intensywnej pracy w Związku doc. dr Ludmiły Roszkówny z Torunia, pełniącej od szeregu lat funkcję prezydentki IMB.
Dr Roszkówna całe swe zdolności oddaje Związkowi IMB, organizuje zespoły (Toruń - 2 zespoły, 16 członków; Grudziądz - 1 zespół, 5 członków; Chełmno - 1 zespół, 5 członków; Grudziądz -1 zespół, 5 członków) a nadto organizuje zespoły na terenie Łodzi, Radomia, Poznania i innych miast w Polsce. Wyjeżdża na zebrania organizacyjne poszczególnych zespołów, odbiera zaprzysiężenia od nowych członkiń, np. w 1958 r.wToruniu, 21 X 1958 r. w Bydgoszczy, grudzień 1958 r. w Chełmnie, pisze osobiście instrukcje dla zespołów oraz poleca w „trudnym okresie dla Kościoła” pomagać we wszystkich przedsięwzięciach kuriom i parafiom na terenie zespołów. Np. w Bydgoszczy, za zgodą dr Roszkówny, członkinie IMB prowadzą kurialną działalność charytatywną, rozdzielają poszukiwane lekarstwa zagraniczne, udzielają z funduszu kurialnego zapomóg, opracowują zagadnienia do tematów tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce, organizują poradnię życia małżeńskiego, wciągając do niej szersze grono lekarzy różnych specjalności: ginekologów, specjalistów życia psychicznego itp.
W Toruniu działalność IMB ma podobny charakter. Nadto członkinie toruńskich zespołów IMB działają wśród żeńskiej młodzieży studenckiej: pouczają ją o obowiązkach dobrego katolika, stosują pomoc materialną, organizują rekolekcje, zachęcają do spowiedzi, pomagają w organizacji wycieczek itp. zjednując młodzież duszpasterzowi akademickiemu.
W myśl założeń statutu członkinie IMB winny wchodzić „w każdą dobrą organizację społeczną i starać się o kierownicze stanowisko”.
Z posiadanych materiałów wynika, że doc. dr Roszkówna sprawie IMB oddana jest do reszty. Głównym jej celem w życiu jest właśnie zorganizowanie kadrowego związku, pozostającego w tajemnicy przed władzą, którego zadaniem byłoby pomagać w pracy Kościołowi katolickiemu, szczególnie na odcinku inteligencji i młodzieży studenckiej.
Dr Roszkówna w tym właśnie celu przyjęta została kilkakrotnie przez kardynała Wyszyńskiego oraz niektórych biskupów, jak: [Kazimierza] Kowalskiego, [ordynariusza włocławskiego Antoniego] Pawłowskiego, [Jana] Czerniaka i [ordynariusza częstochowskiego Zdzisława] Golińskiego, a wcześniej przez obecnie zmarłego biskupa [Teodora] Benscha.
Nielegalny związek IMB - jak wskazują materiały - był kierowany przez hierarchię kościelną i przez nią finansowany. Posiadał w swoich zespołach poważne ilości literatury o tematyce religijno-społecznej, treścią pochlebnej dla Kościoła katolickiego.
Członkinie pisały i kolportowały różne prace klerykalno-społeczne, które nie uzyskałyby aprobaty Urzędu Kontroli Prasy i Wydawnictw. Kolportowały one również prace redagowane przez Instytut Maryjny na Jasnej Górze.
Całą tą działalnością, jak zaznaczono wyżej, kierowała właśnie dr Roszkówna, osoba zaufana hierarchii kościelnej, ciesząca się w IMB opinią najbardziej aktywnej działaczki. Z racji jej poważnych obowiązków w IMB, stałych wyjazdów w teren na odprawy organizacyjne IMB, odbieranie ślubów, narad z hierarchią kościelną, prac teoretycznych i kolportażu, zachodzi wątpliwość co do jej rzetelnej pracy jako naukowca na UMK, nie biorąc nawet pod uwagę faktu jej wpływu i oddziaływania na młodzież studencką.
Śledztwem obejmowano działaczki Instytutu w całej Polsce. Dnia 11 marca 1960 r. warszawska SB przesłuchała Elżbietę Arentowicz, kierującą Domem Warszawskim Instytutu Miłosierdzia Bożego. Kobieta początkowo odmawiała składania zeznań. Oto „Notatka służbowa” z pierwszego przesłuchania, sporządzona przez porucznika SB A. Kamińskiego:
W dniu dzisiejszym wspólnie z Oficerem Śledczym Wydziału Śledczego Komendy Wojewódzkiej MO tow. Staniaszkiem przeprowadziłem rozmowę z ob. Elżbietą Arentowicz, córką Jana i Aleksandry, ur. 26 lipca 1917 r. w Biskupcu, pow. Susz, woj. Olsztyn. Wyższe studia ukończyła na Uniwersytecie w Toruniu, Wydział Pedagogiczny.
Po 1957 r. zamieszkiwała w Toruniu, obecnie zamieszkuje w Laskach k. Pruszkowa w Zakładzie dla Ociemniałych, gdzie pracuje w charakterze wychowawczyni grupy dziewcząt niewidomych w internacie.
Podczas rozmowy trudno było z wymienionej coś wydobyć, po prostu nie odpowiadała na pytania. Z tego, co powiedziała, wywnioskować można, że do grupy toruńskiej „Instytutu Miłosierdzia Bożego” wciągnęła ją ob. Ludmiła Roszkówna, zam. w Toruniu przy ul. Konopnickiej 20 oraz, że do organizacji tej należała także ob. Janina Martusewicz, zam. w Toruniu, ul. Mickiewicza 61, panna. Po wyjeździe z Torunia i osiedleniu się w Laskach, kontakt jej z organizacją uległ rozluźnieniu, z wymienionymi spotykała się tylko na terenie Torunia podczas swoich tam pobytów w okresie wakacji. Twierdzi, że z grupy warszawskiej organizacji nie zna nikogo. Zdołano też wydobyć od niej, że kilkakrotnie brała udział w tzw. „dniach skupienia” w Częstochowie, lecz z kim tam była, przez kogo powiadamiana i kiedy to miało miejsce - nic nie powiedziała. W oświadczeniu napisała tylko parę słów, które załączam.
W trakcie przesłuchania musiało jednak dojść do zastraszania tej kobiety przez funkcjonariuszy. W rezultacie złożyła ona zeznania dużo bardziej szczegółowe. Oto treść drugiej „Notatki służbowej”, tym razem pióra por. W. Kiryczenko:
W toku dalszej rozmowy z Arentowicz Elżbietą wymieniona podała następujące dane dotyczące działalności IMB. Wymienioną Roszkównę poznała jeszcze przed rozwiązaniem Sodalicji Mariańskiej na terenie Torunia.
Od niej zapoznała się z konstytucją Instytutów Świeckich. W późniejszym czasie brała udział (jak podaje parokrotnie) w opracowywaniu projektu konstytucji instytutu. Stwierdziła, iż kierowniczką i organizatorką działalności IMB była m.in. Roszkówna i Martusewicz. Opiekunem z ramienia hierarchii kościelnej był ojciec Nowak Leon - jezuita z Torunia. Wymieniony uprzednio przed przybyciem do Torunia był na terenie Łodzi. Ostatnio, tzn. w roku 1959-1960 przebywa na terenie Warszawy. Z wymienionym widywała się Arentowicz na terenie Warszawy obok katedry św. Jana w kościele przy konfesjonale. Ostatnia wizyta w miesiącu styczniu 1960 r. O aresztowaniu Martusewicz i Roszkówny, Arentowicz dowiedziała się uprzednio - jednak od kogo nie chciała powiedzieć, w każdym bądź razie drogą korespondencyjną. Na temat swej działalności w IMB podała następujące dane: Ślubowanie składała w Toruniu w roku, jak dobrze przypomina, 1949. Między innymi było z nią 5-6 osób, w tym Roszkówna, o której nadmieniła, że wymieniona była już po ślubowaniu. Ślubowanie składała w kościele akademickim, t. j. św. Ducha, podczas mszy świętej. Ślubowanie przyjmował ojciec Nowak. Było to pierwsze ślubowanie. Następne składała, w myśl założeń konstytucji w roku następnym, t. j. 1950 w tym samym kościele, lecz w tłumie, jak się wyraziła „sama przed Bogiem”.
Od roku 1950-57 [!] pełniła w IMB funkcję skarbniczki-zbierając pieniądze. Według oświadczenia wymienionej, były to wolne sumy, wielkość których była uzależniona od stanu majątkowego poszczególnych członków. Niemniej były to składki miesięczne. Celem składek były zakupy materiałów propagandowych itp. oraz czynienie uczynków dobrych osobom pozostającym w złych warunkach materialnych, w odniesieniu do członków IMB. Przed wyjazdem do Torunia Arentowicz przekazała wspomnianą funkcję, na zlecenie Roszkówny - Sempol [właściwie: Sęp] Natalii.
Z Roszkówną i Martusewicz wymieniona kontaktowała się na terenie Torunia podczas wyjazdów okolicznościowych, jak święta, ferie itp., jak również wymienione odwiedzały ją w jej miejscu zamieszkania w Laskach k. Pruszkowa. W luźnej rozmowie wymieniona podała, iż posiada u siebie materiały dotyczące IMB. W dowód zaufania polecono jej przywiezienie wspomnianych materiałów do Komendy Wojewódzkiej MO celem wydania, na co wyraziła zgodę. W obawie przed zniszczeniem po uwolnieniu Arentowicz - grupa pracowników udała się do miejsca zamieszkania wymienionej i po przybyciu jej pobrała materiały od Arentowicz, sporządzając jednocześnie oświadczenie na ten temat.
Materiały uzyskane od Elżbiety Arentowicz to jej notatki związane z pracą w Instytucie, a także osiem egzemplarzy „Konstytucji Apostolskiej o stanach kanonicznych oraz instytutach świeckich”, jeden egzemplarz „Konstytucji Instytutu Dzieła Miłosierdzia Bożego” i komentarz do niej.
Rozpracowywano też kobiety z Bydgoszczy podejrzewane o działalność w Instytucie, m.in. Marię Domeracką, Irenę Domeracką, Walerię Polakiewicz (siostrę Ludmiły Roszko), Pelagię Grzezińską, Ludwikę Wimbor, Helenę Kubińską, Elżbietę Trzebiatowską. W Poznaniu podjęto czynności śledcze wobec, związanej z Instytutem, Marii Wilczak. Działania operacyjne prowadzono także w Łodzi. Ustalono też, że w Toruniu w Instytucie Miłosierdzia Bożego działało 16 kobiet. Za aktywną działaczkę w Toruniu uznano także pracowniczkę Biblioteki UMK mgr Krystynę Podlaszewską.
Śledztwo w sprawie zakończono w sierpniu 1960 r. Zastępca naczelnika Wydziału III Komendy Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy mjr Henryk Dojerski wysłał wtedy do naczelnika Wydziału V Departamentu III MSW mjr B. Cykały specjalny raport końcowy. Oto jego treść:
Nawiązując do informacji z dnia 24 II 1960 r., nr C-612/60 dotyczącej rozpracowania w sprawie nielegalnego związku pod nazwą „Instytut Miłosierdzia Bożego”, przesyłam niniejszym dane dotyczące zakończenia przedmiotowej sprawy.
Po przeprowadzeniu szczegółowego rozpracowania i śledztwa oraz wszechstronnym wyjaśnieniu wszystkich okoliczności dotyczących składu osobowego i działalności „Instytutu Miłosierdzia Bożego” stwierdzono, że głównymi inspiratorami założenia Instytutu i najaktywniejszymi jego działaczkami były: prezydentka IMB Ludmiła Roszko - docent dr filozofii UMK w Toruniu oraz prezeska IMB - Janina Martusewicz, mgr botaniki - zatrudniona w charakterze asystentki w Stacji Oceny Nasion w Inowrocławiu.
Pozostałe członkinie IMB zamieszkałe w różnych miejscowościach na terenie kraju, których liczba ogólna nie przekraczała nigdy 65 osób, nie przejawiały raczej szczególnej działalności i rola ich w Instytucie w porównaniu z działalnością w/w była niewspółmiernie mniejsza.
W tym stanie rzeczy Generalna Prokuratura w Warszawie, po zapoznaniu się z całokształtem sprawy zaleciła pismem z dnia 16 VII 1960 r., nr DSD Dsn 82/60, by pociągnąć do odpowiedzialności karnej z artykułu 36 Małego Kodeksu Karnego za zorganizowanie działalności w IMB wyłącznie Ludmiłę Roszko i Janinę Martusewicz, natomiast w stosunku do pozostałych członkiń od ścigania sądowego odstąpić. Wszystkie inne członkinie Instytutu Miłosierdzia Bożego zostały do niniejszej sprawy przesłuchane w charakterze świadków z jednoczesnym wykazaniem im nielegalności istnienia Instytutu i zaleceniem zaprzestania dalszej działalności w nim.
W konkluzji aktu oskarżenia i w części opisowej wytyczne zalecały pominąć całkowicie problem celu działalności IMB, a ograniczyć się tylko do wąskiego ujęcia samego faktu zorganizowania i brania przez nie udziału w związku, którego istnienie i ustrój miał pozostać tajemnicą wobec władzy ludowej.
Zgodnie z tymi zaleceniami w dniu 31 sierpnia śledztwo w przedmiotowej sprawie zostało zakończone i sprawa z aktem oskarżenia skierowana została do Sądu Wojewódzkiego w Bydgoszczy.
Rozprawa przeciwko Ludmile Roszko i Janinie Martusewicz odbędzie się przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy - Ośrodku Zamiejscowym w Toruniu najprawdopodobniej w miesiącu październiku br. O jej przebiegu przesłany zostanie specjalny meldunek.
Wyjaśniam, że przed skierowaniem przedmiotowej sprawy do sądu zostały postanowieniem Prokuratury Wojskowej wyłączone z niej materiały przeciwko członkini związku IMB Marii Domerackiej oraz ks. ks. Tadeuszowi Pominowi i Feliksowi Małeckiemu, a dotyczące sporządzania i kolportażu skryptu pt. „Nauka katolicka o małżeństwie”. Bliższych danych o wynikach zakończenia śledztwa, ponieważ dotąd nie jest jeszcze do ponownego rozpatrzenia, zapewne do Sądu Rejonowego. Do kolejnej rozprawy jednak nie doszło, gdyż sprawę umorzono 8 VII1964 r. na mocy amnestii.
Termin rozprawy przeciwko Ludmile Roszko i Janinie Martusewicz w toruńskim Ośrodku Zamiejscowym Sądu Wojewódzkiego w Bydgoszczy wyznaczono na 21-22 XI 1960 r. Przewodniczącym składu został kierownik Ośrodka Zygmunt Kubrycht. Był to człowiek cieszący się zaufaniem SB. W latach 1947-1952 pracował jako sędzia wojskowy we Wrocławiu i w Bydgoszczy. W 1949 r. jako sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu skazał on na karę śmierci bohaterskiego żołnierza AK i WiN - Romana Szczura, ps. „Urszula” (wyrok wykonano). Ogółem wydał on w sprawach politycznych 12 wyroków śmierci. Miał też na koncie wiele innych haniebnych czynów. Np. w 1950 r. skazał on na karę 8 lat więzienia osiemnastoletniego Antoniego Chylińskiego, byłego powstańca warszawskiego, który w 1949 r. stworzył w Jeleniej Górze młodzieżową organizację konspiracyjną „Orlęce Oddziały Bojowe”.
Ławnikami w procesie Ludmiły Roszko i Janiny Martusewicz zostali S. Szczepański i Bronisław Zielaskowski. Oskarżali prokuratorzy: B. Langner i M. Rogowska. Warto dodać, że prokurator Langner jeszcze w 1982 r. oskarżał przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu grudziądzkiego działacza „Solidarności” Benedykta Zawadę o usiłowanie zorganizowania wiecu na terenie Pomorskiej Odlewni i Emalierni w Grudziądzu po wprowadzeniu stanu wojennego. Obrony Ludmiły Roszko i Janiny Martusewicz podjęli się, na prośbę prof. Karola Górskiego, znakomici adwokaci toruńscy: Helena Sztukowska, pochodząca z Wilna, żołnierz Armii Krajowej, oraz Jerzy Werner. Bydgoska SB postanowiła odpowiednio „zabezpieczyć” przebieg rozprawy.
Dnia 16 XI 1960 r. zastępca komendanta miejskiego MO w Toruniu ds. Służby Bezpieczeństwa mjr Zygmunt Grochowski przesłał do Komendy Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy „Plan operacyjnego zabezpieczenia rozprawy sądowej w Sądzie Wojewódzkim - Ośrodek Zamiejscowy w Toruniu, przy ul. Piekary, nr 51, sala rozpraw nr..., w dniach 21-22 XI 1960 r.” Oto jego fragment:
W celu właściwego zabezpieczenia rozprawy pod względem operacyjnym i porządkowym - planuje się:
1. Zapewnienie pełnego dopływu informacji o postawie figurantów, zainteresowaniach środowisk klerykalnych omawianą rozprawą w celu zapobieżenia ewentualnym możliwościom prowokacji ze strony elementów sfanatyzowanych
- ustalić ewentualną postawę i powiązania oskarżonych z oo. jezuitami w czasie trwania przerw w rozprawie,
- rozeznawać systematycznie, jaka panuje atmosfera w środowisku elementów sfanatyzowanych, szczególnie Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi - kierunek geografia, gdzie była pracownicą oskarżona Ludmiła Roszko,
- dokonać rozeznania osób - uczestników rozprawy, mając na względzie ustalenie aktywu klerykałnego.
W realizacji powyższych przedsięwzięć wykorzystani zostaną tajni współpracownicy ps. ps. „Bauer”, „Sęp”, „Kowalski”, „Jurek” i „Barycz”.
2. W porozumieniu z Wydziałem „T” zapewnić stałą eksploatację obiektu, krypt. „Grom”, by na bieżąco kontrolować zainteresowanie i ewentualne konsultacje oskarżonych i obrońcy z oo. jezuitami.
3. Z uwagi na to, iż obronę oskarżonych prowadzić będzie adwokat Helena Sztukowska, znana ze swoich negatywnych wystąpień na rozprawach o charakterze politycznym - planuje się:
- zapewnić dopływ informacji o jej postawie i formach obrony,
- na okres od dnia 17 [listopada] do zakończenia rozprawy zastosować PT42 na jej telefon w prywatnym mieszkaniu oraz telefon z Zespole Adwokackim nr 1.
4. Dla pełnego odtworzenia bardziej charakterystycznych fragmentów i udokumentowania ważniejszych momentów wyjaśnień i przemówień oskarżonych i obrony - wykorzystać minifon, który obsłuży pracownik tutejszego Referatu Służby Bezpieczeństwa ppor. Jan Bytner. W tym celu wystąpić z wnioskiem o przydzielenie minifonu do Wydziału „T”.
5. Utrzymywać stały kontakt z prezesem Ośrodka Sądu Wojewódzkiego w Toruniu w celu informowania go na wypadek ustalenia danych o przygotowaniach ewentualnej prowokacji - w celu zapobieżenia.
6. Dla zapewnienia należytego porządku w czasie trwania rozprawy, w porozumieniu z Komendantem Miasta MO oddelegowanych zostanie 1-3 funkcjonariuszy mundurowych.
Także samo delegowani zostaną wywiadowcy z Komendy Miasta MO w celu ustalenia ewentualnych prowokacji ze strony elementów radykalnych.
Na czas trwania rozprawy przewiduje się rezerwę Zmotoryzowanego Odwodu MO (gmach Komendy Miejskiej MO Toruń).
O przebiegu rozprawy informować dwa razy dziennie Kierownictwo Komendy Wojewódzkiej MO Służby Bezpieczeństwa, a w wypadkach wyjątkowych - meldować natychmiast.
Odpowiedzialnymi za wykonanie powyższych czynności operacyjnych czyni się:
- por. Edmunda Zagrodnika
- por. Mariana Łowickiego
- ppor. Jana Bytnera
Za koordynację całości przedsięwzięć odpowiedzialnym jest zastępca komendanta miejskiego MO Służby Bezpieczeństwa mjr Zygmunt Grochowski.
Obiekt o kryptonimie „Grom” to z pewnością urządzenia podsłuchowe zainstalowane na korytarzu sądowym.
Rozprawa przeciwko Ludmile Roszko i Janinie Martusewicz odbyła się zgodnie z planem w dniach 21 i 22 XI 1960 r.
Oto fragmenty meldunku z przebiegu rozprawy sporządzony 6 XII 1960 r. przez zastępcę naczelnika Wydziału III Komendy Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy mjr. Henryka Dojerskiego:
W dniach 21 i 22 listopada br. w Sądzie Wojewódzkim - Ośrodku Zamiejscowym w Toruniu odbyła się rozprawa sądowa przeciwko założycielkom i kierowniczkom Instytutu Miłosierdzia Bożego doc. dr Ludmile Roszko i mgr Janinie Martusewicz oskarżonym z art. 36 dekretu z dnia 13 czerwca 1946 r. (Mały Kodeks Karny).
W pierwszym dniu rozprawy sąd zapoznał obwinione z aktem oskarżenia. Obie oskarżone do zarzucanego im z art. 36 MKK nie przyznały się, wyjaśniając ogólnie, że nie uważały związku jako takiego jeszcze za zorganizowany, oraz, że cele jego działania nie są sprzeczne z zasadami Konstytucji.
Doc. dr Ludmiła Roszko wyjaśniła, że myśl utworzenia IMB zrodziła się u niej jeszcze w okresie okupacji, podczas pobytu w Wilnie. W roku 1948, pracując na UMK w Toruniu, myśl tę postanowiła wprowadzić w życie. Przy realizacji tego zamierzenia oparła się na wytycznych papieskich mówiących o organizowaniu świeckich organizacji katolickich.
Cel, jaki stawiano sobie przy zakładaniu związku, to wyrabianie swojej osobowości, charakteru i pogłębiania wiedzy religijnej oraz studiowanie dogmatów. Wyjaśniła, że wg jej zdania, IMB nosił charakter organizacji charytatywnej i że przez cały okres był w stadium organizacyjnym. Sugerowała sądowi, że w grudniu 1959 r. na jednym ze spotkań omawiano sprawę możliwości zalegalizowania ich związku u władz świeckich, co uzależniono od zatwierdzenia opracowanej konstytucji IMB przez władze kościelne, tj. księdza biskupa [Kazimierza] Kowalskiego i prymasa [Stefana] Wyszyńskiego.
W konkluzjach swoich wyjaśnień oznajmiła, że przynależność i działalność jej w IMB uważała za sprawę osobistą - sumienia, zgodną z Kon¬stytucją PRL i porozumieniem między Państwem a Episkopatem.
Podobne wyjaśnienia złożyła przed sądem oskarżona Janina Martusewicz. Starała się w dwóch wypadkach odwołać zeznania złożone w toku śledztwa, a odnoszące się do tajności działania omawianego związku i zbierania składek członkowskich. Stwierdziła, że IMB nie miał charakteru nielegalnego, a organizowane spotkania jego członków i sympatyków były czymś przypadkowym. Zbieranie składek natomiast członkowskich [!] traktowane było jako dobrowolne datki na cele charytatywne.
Charakterystyczne były zeznania świadków w ogólnej liczbie osiemnastu. W swoich wyjaśnieniach w przeważającej mierze świadkowie odwoływali swoje zeznania złożone w śledztwie odnośnie tajności związku, a w całej rozciągłości popierali zeznania złożone przez oskarżone (Krystyna Podlaszewska i Janina Nędzewicz), a w dwóch wypadkach zarzucano oficerom śledczym niewłaściwe sformułowania w protokołach ich faktycznych zeznań.
Z całokształtu złożonych wyjaśnień przez świadków przed sądem wynikało, że byli oni pouczeni przez oskarżonych względnie obronę, jak mają zeznawać, gdyż operowali jednymi i tymi samymi argumentami. Szczególnie starano się zataić przez sądem, że IMB był instytucją zorganizowaną i że jego istnienie i działalność stanowiły tajemnicę przed władzą państwową. Potwierdzeniem tego była postawa, jaką zajęła w całokształcie sprawy obrona oskarżonych.
Prokurator po przesłuchaniu świadków i oskarżonych przez sąd zdecydowanie podkreślił szkodliwość działalności oskarżonych w ramach IMB, twierdząc, że aczkolwiek oskarżone i świadkowie w pewnym sensie starały się zataić przed sądem właściwą działalność związku, to przewód sądowy pozwolił na udokumentowanie ich szkodliwej działalności w związku z czym domagał się 2,5 roku bezwzględnego więzienia dla oskarżonej Ludmiły Roszko i 1,5 roku więzienia dla Janiny Martusewicz.
Obronę oskarżonych prowadzili adwokaci Jerzy Werner i Helena Sztukowska.
Jerzy Werner w czasie swego przemówienia oparł się na „Tygodniku Powszechnym”, a następnie na artykule „Fakty i myśli” mówiącym o materializmie zachodnim, cytując szereg przykładów obciążających materializm jako źródło wszelkiego rodzaju rodzących się wyczynów chuligańskich. O oskarżonych mówił, że one nie przedstawiały sobą bazy materialnej, o czym świadczy ich skromny wygląd itp. Dalsze przemówienie Wernera opierało się na głębokiej analizie czasopism katolickich oraz zarządzeń i założeń papieskich w sensie możliwości organizowania tego rodzaju związku. Zaznaczył, że tak Roszko, jak i Martusewicz mogły działalność w IMB ograniczyć do swych indywidualnych uczestnictw, lecz zapewne pobudką do rozwinięcia szerszej działalności w związku były hasła tzw. Kolegiaty, które jak twierdzi Werner nie są stare i pochodzą z okresu współczesnego.
W całokształcie jego obrony zmierzał do podważenia zastosowanego artykułu, z którego odpowiadały oskarżone, uzasadniając brakiem organizacyjnej i zorganizowanej działalności IMB jako związku szkodliwego. Wniósł o uniewinnienie obu oskarżonych.
Następnie zabrała głos adwokat Helena Sztukowska. Przemówienie jej było chaotyczne, o treści wybitnie dogmatycznej, przeplatane frazesami z księgozbiorów prawniczych i dydaktyczno-wychowawczych Związku Radzieckiego. Charakterystycznym w jej wystąpieniu było omówienie rzekomego celu IMB, który wg jej interpretacji wydał się być pożyteczny dla społeczeństwa a nie podlegający pod artykuły prawne i z tego też tytułu wniosła o całkowite uniewinnienie oskarżonych. Przy omawianiu prac dydaktyczno-wychowawczych prawników Związku Radzieckiego i porównywaniu ich w odnoszeniu do działalności oskarżonych używała sformułowań: „prawnicy sowieccy”, „znowelizowany kodeks sowiecki”.
Prokurator po zamknięciu przesłuchania świadków i oskarżonych przez sąd zdecydowanie podkreślił szkodliwość działalności oskarżonych w ramach IMB, twierdząc, iż aczkolwiek oskarżone i świadkowie w pewnym sensie starali się zataić przed sądem właściwą działalność związku, to przewód sądowy pozwolił na udokumentowanie ich szkodliwej działalności, w związku z czym domagał się 2,5 roku bezwzględnego więzienia dla oskarżonej Ludmiły Roszko i 1,5 roku dla Janiny Martusewicz.
W dniu 24 XI 1960 r. o godzinie 15-tej ogłoszony został wyrok w omawianej sprawie, w wyniku którego oskarżona
- doc. dr Ludmiła Roszko została skazana na 2 lata bezwzględnego więzienia,
- Janina Martusewicz została skazana na 1,5 roku więzienia.
Sąd obciążył obie oskarżone grzywną po 400 złotych oraz opłaceniem kosztów sądowych. Ponadto zaznajomił oskarżonych z możliwością wniesienia odwołania do wyższej instancji zgodnie z normującymi te sprawy przepisami.
Jak stwierdzono, zainteresowanie elementów sfanatyzowanych i klerykalnych powyższą rozprawą było dość duże. Świadczą o tym niżej przytoczone fakty.
W pierwszym dniu toczącej się rozprawy frekwencja na sali nie przekraczała 50 osób. Wśród uczestników natomiast rozpoznano z aktywu jezuickiego mgr Annę Lorenc i Bożenę Szeglowską, pracowniczki Szkoły Pielęgniarskiej w Toruniu, około 20 studentek i studentów (Wydział Geografii) oraz kilku innych nierozpoznanych imiennie pracowników naukowych szczególnie z Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi.
W drugim dniu rozprawy przybyła grupa studentów w liczbie około 100 osób z Wydziału BiNoZ i Wydziału Prawa (drugi rok Wydziału Prawa miał ćwiczenie z prawa karnego z mgr [Janiną] Wojciechowską, do której studenci zwrócili się z prośbą o uczestniczenie w rozprawie, na co wyraziła zgodę i sama wzięła udział w omawianej rozprawie).
Uczestniczyli również lektor języka rosyjskiego [Maria] Alexandrowicz oraz Krystyna Pruffer, starszy asystent biologii.
W całokształcie przebiegu rozprawy nie zanotowano jakichkolwiek wrogich wystąpień ze strony elementów sklerykalizowanych. Niemniej na uwagę zasługuje fakt, a szczególnie w okresie zeznań świadków i przemówień obrony - fakt świadczący o zadowalających nastrojach tych elementów z przebiegu rozprawy (wesołość, lekki uśmiech na sali itd). Po odczytaniu wyroku sytuacja zmieniła się. Widać było wyraźne załamanie tych oskarżonych, jak i wśród uczestników rozprawy.
Młodzież akademicka po opuszczeniu sali przez sąd zgrupowała się wokół oskarżonych, a szczególnie doc. dr Ludmiły Roszko, żegnając ją i wręczając wiązankę kwiatów. Zgrupowanej młodzieży było około 30 osób. Żegnało przez całowanie w rękę 15 osób w przeważającej mierze studentki. Zaobserwowano przy tym płacz kilku studentek.
Należy zaznaczyć, że prowadzący rozprawę przewodniczący sądu, sędzia Kubrycht przez umiejętne prowadzenie rozprawy, zadawanie pytań itp ośmieszył tak oskarżonych, jak i obronę, szczególnie adwokat Sztukowską.
Dane z techniki operacyjnej wskazują na to, że o przebiegu rozprawy informowani byli oo. jezuici w osobie o. [Longina] Szumczykiewicza. [...]
Również z techniki operacyjnej (PT) ustalono, że w czasie trwania przerw przewodu sądowego z obrońcą oskarżonych adwokat Heleną Sztukowską kontaktował się kierownik katedry BiNoZ prof. Rajmund Galon oraz profesor Turska Halina z Wydziału Humanistycznego. Omawiani w czasie prowadzonych rozmów informowali się wzajemnie o sytuacji z przebiegu procesu. Adwokat Sztukowska sugerowała swoich rozmówców [!], że sytuacja jest niekorzystna ze względu na skład osobowy sądu i oskarżyciela. Wyraziła się, aczkolwiek świadkowie w swych zeznaniach nie obciążają oskarżonych, to wg jej zdania wyroki zapadną, gdyż są na to dowody. [...]
Ludmiła Roszko przed procesem szukała pomocy u Jana Frankowskiego, posła na sejm z ramienia Stowarzyszenia „PAX”. Odbyła z nim rozmowę w Warszawie. Tydzień przed rozprawą skierowała do Frankowskiego list, w którym wyłożyła całą filozofię działania Instytutu Miłosierdzia Bożego. Oto treść listu (przytoczona na podstawie brudnopisu, miejsca skreślone zamieściłem w nawiasach z ukośników):
Jeszcze raz wyrażam Panu serdeczne podziękowanie za okazaną mi życzliwość i skuteczną pomoc w moich kłopotach. Pani mecenas Sztukowska wróciła z Warszawy bardzo zadowolona z rozmowy z Profesorem S. Wiem, że Panu to zawdzięczam. Z Warszawy wróciłam już wprawdzie przed tygodniem, nie mogłam jednak wcześniej wywiązać się z miłego obowiązku wdzięczności, ponieważ bardzo zaabsorbowały mnie sprawy organizacyjne Polskiego Towarzystwa Geograficznego i wycieczka naukowa, którą miałam w międzyczasie poprowadzić.
Co do moich spraw, to ostatnio często myślę o nich na tle rozmowy z Panem Posłem. Jakaż wspaniała mogłaby być współpraca na różnych odcinkach pracy/działalności/ społecznej. Naszym celem też jest służba człowiekowi. Niczego innego nie chciałyśmy realizować. W podstawowych naszych założeniach zawsze widziałyśmy szeroko pojętą współpracę z różnymi instytucjami i organizacjami. Nigdy nie chciałyśmy być hermetycznie zamkniętą komórką i pracować w jakiejś izolacji wyłącznie na własny rachunek. Nie o to przecież chodzi. Wszelkie ambicje powinny ustąpić przed dobrem człowieka.
Myślałyśmy wprawdzie, by po zatwierdzeniu rozpocząć jakąś samodzielną pracę, ale też nie w izolacji, tylko przy nawiązaniu szerokich kontaktów z innymi (charytatywną, wydawniczą itd.).
Ale równie mocno podkreślamy indywidualne, jak najpełniejsze angażowanie się w służbę bliźniemu, gdzie się tylko da, zależnie od swoich zamiłowań i wykształcenia.
Nie wyobrażam sobie tej pracy ciasno. Służy się człowiekowi i społeczeństwu zawsze, ilekroć sumiennie i gorliwie spełnia się swoje zawodowe obowiązki. To bardzo mocno się u nas podkreślało. I tę uczciwą zawodową pracę stawiamy na I miejscu jako podstawę sine qua non, bez której nie ma co myśleć o żadnych akcjach/bez tej podstawy zasadniczej/, bo wszystkie będą blagą. Czy kto w biurze liczy kolumny cyfr, czy kto prowadzi badania naukowe, czy się udziela na polu oświatowym - wszystko to jest wspaniała praca. Chodzi o to, żeby ją wykonywać świadomie, stawiając na I miejscu nie siebie, nie swoje ambicje czy wygody, ale dobro drugiego człowieka. To bardzo trudne. Nigdy się tego ideału w pełni nie osiąga. Toteż konieczna jest nieustanna praca nad sobą, nad swoim charakterem, nad swoją osobowością. I właśnie od tego zaczęłyśmy.
W oparciu o zasady wiary katolickiej zaczęłyśmy się kształcić, wychowywać. Dlatego w naszym programie, dotyczącym już spraw osobistych, są różne praktyki religijne, dlatego przyrzeczenia, dlatego pogłębianie wiedzy religijnej.
Każda z nas chciała być człowiekiem jak najbardziej pełnowartościowym, nie tylko w zakresie intelektu, ale i ducha, człowiekiem z ogromnym poczuciem odpowiedzialności i pełną gotowością służenia bliźniemu. To ideał.
Wzorem dla nas ma być dobroć i miłosierdzie Boże. Dlatego nasz Instytut pragnęłyśmy mieć pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego.
Każdy przejaw dobroci, cierpliwości, ładu, sprawiedliwości, mądrości czy jakichkolwiek innych wartości [ducha ludzkiego], wysoko cenionych wśród ludzi, jest właściwie odblaskiem Bożych przymiotów, które zaszczepił Bóg w sercach ludzkich /bez względu na to, czy ktoś jest marksistą czy katolikiem/.
Świecą one w każdej duszy słabszym lub silniejszym blaskiem. Od nas zależy, czy je rozwiniemy do pełni blasku, czy zgasimy, wybierając ciemność.
Myśmy wybrały to pierwsze. Chcemy w sobie rozpalić te tlejące iskierki dobra. Żmudna to praca. Dziesięć niepowodzeń na jeden sukces /albo i jeszcze mniej/. Niewątpliwie łatwiej jest w zespole niż w pojedynkę prowadzić tę pracę nad wyrobieniem swego charakteru. /Tu, jak w każdej innej pracy, potrzebna jest pomoc drugiego człowieka./ Dlatego dążyłyśmy do stworzenia pewnej formacji (instytutu świeckiego).
Te najwyższe wartości ducha ludzkiego są ściśle związane z naturą ludzką - są tchnieniem Bożym w nas /nie wiem, może herezje plotę/, bez względu na to, czy kto wierzy, czy nie wierzy, czy kto jest marksistą czy katolikiem. /Bez względu na to, czy kto chce czy nie chce/.
Można nie uznawać istnienia duszy nieśmiertelnej, ale nikt nie potrafi jej się pozbyć. /Można nie wierzyć w Boga, ale nie można Go dosięgnąć i zniszczyć/. I nikt nie zmieni faktu, że Bóg-Człowiek oddał za tę duszę ludzką życie.
Stąd nasz szacunek dla każdego człowieka bez względu na jego przekonania. I dlatego w naszej współpracy z innymi ludźmi zamierzałyśmy iść szerokim frontem wszędzie tam, gdzie można świadczyć dobro.
Prosta to sprawa i jasna. Tak bym szkicowo uzasadniła nasze poczynania.
„Profesor S.”, wspomniany na początku listu, to Stanisław Stomma - poseł na sejm, należący do katolickiego klubu „Znak”. Zajął się on sprawą Ludmiły Roszko i Janiny Martusewicz bardzo gorliwie Interweniował nawet u prokuratora generalnego Andrzeja Burdy, który przyjął go życzliwie. Odwiedził także wiceminister sprawiedliwości Krasowską. W dniu procesu, a więc 22 XI 1960 r. Stomma przysłał do Ludmiły Roszko list. Oto jego treść:
Panno Ludko
Bardzo się niepokoję o stan Pani sprawy. Podobno 22-go miał być Pani proces. Dla zasięgnięcia informacji w tej sprawie przysyłam p. Macieja Malickiego, który jest współpracownikiem i członkiem redakcji „Tygodnika Powszechnego” i także współpracuje ze mną w Warszawie. Pan Malicki jest naszym przyjacielem, może Pani z nim rozmawiać z całą otwartością. Proszę poinformować go jak najdokładniej o sytuacji.
Prosiłem p. Macieja, aby w wypadku, gdyby trafił na rozprawę sądową był obecny na sali i śledził przebieg procesu. Jeżeli wynik rozprawy nie będzie dla Pani korzystny, trzeba będzie koniecznie starannie opracować skargę odwoławczą i uczynić odpowiednie przygotowanie psychologiczne dla dalszego stadium procesowego.
Proszę omówić te sprawy z p. Maciejem Malickim. Bardzo serdecznie Panią pozdrawiam
Stanisław Stomma
Maciej Malicki był na procesie, a o jego wrażeniach możemy się dowiedzieć z doniesienia agenturalnego tajnego współpracownika o pseudonimie „Piotr”:
W dniu 26 XI br. odwiedził mnie Maciej Malicki, który był skierowany jako przedstawiciel „Tygodnika Powszechnego” do Torunia na proces Roszkówny.
Omawiając proces stwierdził, że rozpoczął się on w poniedziałek i trwał dwa dni. W środę była przerwa, a w czwartek nastąpiło ogłoszenie wyroku. Na sali był obecny tylko podczas ogłoszenia wyroku.
Malicki, będąc w Toruniu, spotkał się z następującymi osobami: z dr [Heleną] Piskorską, z Dąbrowskim oraz z adwokatem Wernerem. Od w/w osób dowiedział się, że drugą oskarżoną była Martusiewicz. Były one oskarżone z art. 36 MKK. Obrońcami byli: mecenas Werner (strona formalna) i mecenas Sztukowska (strona merytoryczna).
Główna nić przewodnia obrony była następująca:
1. Nie było tendencji zatajenia Instytutu.
2. Istnieje procedura, że najpierw biskup zatwierdza taką organizację, a dopiero później występuje się z tym do władz państwowych.
3. Nie ma przestępstwa, jeśli nie ma obiektywnej działalności szkodliwej społecznie.
Obie oskarżone - jak twierdził Malicki - trzymały się doskonale, a obrona wypadła bardzo efektywnie i starła właściwie wszystko to, co ogłosił oskarżyciel. Sympatia sali była po stronie oskarżonej. W prasie nie było żadnych wzmianek na temat procesu. Wprawdzie były tendencje zrobienia z tego procesu pokazowego, ale spaliły one na panewce. Drugiego dnia przyprowadzono jeden rocznik prawa UMK na ćwiczenia, ale to też chybiło celu, bo młodzież wyraźnie ustosunkowała się po stronie oskarżonej.
Malicki podkreślił, że wszyscy, z którymi rozmawiał, byli dobrej myśli i twierdzili, że nie może być wyroku skazującego.
Malicki odwiedził Roszkównę jeszcze przed ogłoszeniem wyroku. Spotkał tam Jerzego Brauna (działacza katolickiego), który jest jej kuzynem. Roszkówna opowiedziała mu, jak doszło do wpadki.
Jakiś ksiądz dał jej pod opiekę 17-letnią dziewczynę, jakoby półsierotę. Od tej młodej osoby jakaś kobieta dowiedziała się o wszystkim i tak się zaczęło.
Malicki zaznaczył, ze Roszkówna była przetrzymywana przez 48 godzin. Traktowano ją bardzo poprawnie. Natomiast były akty złej woli ze strony władz, które przejawiały się w tym, że:
1. Nie podano do jej wiadomości, że ostatnie czytanie zeznań może się odbyć w towarzystwie adwokata.
2. Nie dopuszczono jej do materiałów zakwestionowanych podczas śledztwa.
3. Sędzia odmówił odczytania artykułu, który mówi świadkom, że mogą odmówić zeznań, które ich obciążają.
4. Były tendencje do naciskania świadków, żeby składali zeznania w nich godzące.
5. Parokrotnie podkreślano ścisłość materiałów zebranych w śledztwie.
Malicki powiedział, że w czasie procesu nie był akcentowany moment wyznaniowy.
Był tylko jeden charakterystyczny moment, gdy mecenas Sztukowski powiedział do prokuratora, że „pan chyba nie będzie z tego robił sprawy”, temu podobno wyrwało się „Warszawa tak chce”. Malicki podał również, że w czasie przesłuchiwania zapytano Roszkównę o termin jakichś rekolekcji, ta odpowiedziała, że nie przypomina sobie daty. Wtedy jeden z przesłuchujących powiedział „to ja pani przypomnę, bo na tych reko¬ekcjach byłem”.
W czasie wygłaszania wyroku sala była przepełniona. Oskarżeni otrzymali kary więzienia bez zawieszenia. Sędzia jednak nie zarządził zatrzymania oskarżonych, z czego adwokaci wysunęli wniosek, że jeśli zostanie wniesiona apelacja, to nastąpi wstrzymanie wyroku.
Apelacja jest już podobno wniesiona. Wnieśli ją obrońcy i wierzą w jej skutek „bo podobno Sztukowska ma duże chody w Sądzie Najwyższym”. Adwokat Werner jest zdania, że w tej sprawie trzeba argumentować w ten sposób, by pokazać, że dla opinii publicznej Torunia niewinność oskarżonych jest oczywista i że jeśli państwo chce na siebie wziąć kłopot, zamykając oskarżonych, to zrobi z nich prawdziwych męczenników za wiarę. [...]
Warto podkreślić, że wydany wyrok wywołał oburzenie nie tylko w środowisku akademickim Torunia, ale nawet wśród ówczesnych sędziów toruńskich. Część z nich przestała podawać rękę Zygmuntowi Kubrychtowi.
Adwokaci rzeczywiście wnieśli rewizję do Sądu Najwyższego. Odpowiednie działania podjął też profesor Stanisław Stomma. Znowu odwiedziłon prokuratora generalnego Andrzeja Burdę. Chodził także do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zasługą prof. Stommy było znalezienie dobrego adwokata - Mirona Kołakowskiego z Częstochowy, który za darmo podjął się poprowadzenia sprawy przed Sądem Najwyższym. Stomma udał się też osobiście na rozprawę w Sądzie Najwyższym w dniu 22 I 1962 r. Okazało się jednak, że zdjęto ją z wokandy, gdyż prokurator generalny nie zdążył zapoznać się z aktami.
Ostatecznie rozprawa odbyła się 24IX 1962 r. Skład zespołu orzekającego był następujący: K. Dobesz (przewodniczący), St. Kotowski (sprawozdawca) i T. Rzepecki. Prokuratorem był J. Sztumpf. Sąd podtrzymał wyroki, jednakże ich wykonanie zawiesił na okres trzech lat.
Sprawę Ludmiły Roszko rozpatrywano na posiedzeniu Senatu UMK w dniu 11 X 1960 r. Po dyskusji postanowiono zawiesić ją w prawach nauczyciela akademickiego, mimo że prawomocny wyrok jeszcze nie zapadł. Za zawieszeniem głosowało 13 osób, dwie wstrzymały się. W związku z tą decyzją dnia 13 X 1960 r. rektor UMK Stanisław Jaśkowski zawiesił Ludmiłę Roszko w czynnościach służbowych. W takim stanie pozostawała ona aż do wiosny 1963 r.
Władze liczyły na zwolnienie Ludmiły Roszko z toruńskiego uniwersytetu. Stanisław Stomma odbył 15 1 1963 r. rozmowę w jej sprawie z Andrzejem Werblanem, kierownikiem Wydziału Nauki KC PZPR. Werblan sprzeciwiał się dalszemu zatrudnieniu Ludmiły Roszko na UMK i obiecywał poparcie w załatwieniu przeniesienia jej do Polskiej Akademii Nauk (gdzie nie prowadziłaby zajęć dydaktycznych). Realizując zapewne wytyczne Werblana, Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego naciskało na rektora, aby postawić Ludmiłę Roszko przed uczelnianą Komisją Dyscyplinarną. Liczono, że Komisja zwolni ją z uczelni. Władze rektorskie starały się jednak jak najbardziej odwlec kroki w tej sprawie i dopiero 6 XII 1962 r. rektor Antoni Swinarski nakazał wszcząć postępowanie rzecznikowi dyscyplinarnemu uczelni docentowi Wiesławowi Daszkiewiczowi. Ludmiłę Roszko oskarżono o „uchybienie godności pracownika nauki przez zorganizowanie i branie udziału w nielegalnej organizacji”. Nadal jednak zwlekano z rozpatrzeniem sprawy. Dnia 22II 1963 r. Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego wysłało do rektora ponaglające pismo. W odpowiedzi rektor Swinarski stwierdził, że Komisja Dyscyplinarna na razie nie może się zebrać. Jako powód podał brak opału na ogrzanie gmachu, w którym obraduje. Stwierdził też, że posiedzenie Komisji przewidziane jest na pierwszą dekadę marca.
Komisja Dyscyplinarna dla Pracowników Nauki UMK zebrała się 12 III 1963 r. W jej skład wchodzili: doc. dr Jerzy Śliwowski (przewodniczący), prof. dr Ernest Pischinger i prof. dr Jan Walas. Rzecznikiem dyscyplinarnym był doc. dr Wiesław Daszkiewicz, a obrońcą dr Ryszard Ludwicki. Komisja, powołując się na orzeczenia sądów, uznała winę Ludmiły Roszko za udowodnioną. Stwierdziła jednak, że istnieją okoliczności łagodzące, przede wszystkim przekonanie obwinionej, że działa zgodnie z prawem. W rezultacie ukarano Ludmiłę Roszko naganą, równocześnie jednak Komisja wystąpiła do rektora o przywrócenie jej wszelkich praw nauczyciela akademickiego. Rektor Antoni Swinarski przywrócił Ludmiłę Roszko do pracy na uczelni w dniu 28 III 1963 r.
W następnych latach Ludmiła Roszko nadal intensywnie pracowała naukowo i dydaktycznie. Była uważana za wielki autorytet w dziedzinie badań nad ostatnim zlodowaceniem na ziemiach polskich. Studenci cenili ją za rozległą wiedzę, a równocześnie dobroć i serdeczność. Angażowała się ogromnie w prace Koła Naukowego studentów geografii, m.in. organizowała znakomite obozy naukowe. Pomimo tego władze centralne trzy razy odrzucały wniosek o nadanie jej profesury. Na uczelni nie przydzielono jej nawet mieszkania służbowego. Wszystkie te szykany znosiła z pokorą i po¬godą ducha. Z entuzjazmem przyjęła przemiany w Polsce w 1980 r. Podobnie jak miliony Polaków wstąpiła wtedy do NSZZ „Solidarność” na UMK. Trzy lata później była już na emeryturze. Esbeckie i sądowe prześladowania nie zahamowały aktywności Ludmiły Roszko w Instytucie Miłosierdzia Bożego, co najwyżej skłoniły zarówno ją samą, jak i inne panie do zachowania większej dyskrecji. Wiele czasu i wysiłku Ludmiła Roszko poświęcała nadal szerzeniu kultu Miłosierdzia Bożego. Jej ogromna spuścizna w postaci listów i zapisków, będąca świadectwem wielkiej religijności, do dzisiaj nie została w całości przebadana. Wiemy, że była wspaniałą mistyczką o niezwykle głębokiej duchowości. Równocześnie jednak zajmowała się wieloma praktycznymi aspektami wspólnoty, którą kierowała, odnosząc się do innych pań zaangażowanych w pracę Instytutu, jak również do wszystkich osób z jej otoczenia z miłością, taktem i wyrozumiałością. Szerzyła kult Miłosierdzia Bożego, ale równocześnie praktykowała miłosierdzie na co dzień, pomagając osobom potrzebującym i prowadząc rozliczne akcje charytatywne. Wszystkie osoby, z którymi się stykała, były pod wrażeniem jej głębokiej pobożności, wewnętrznej dyscypliny i otwarcia na drugiego człowieka. Ojciec Leonard Głogowski OMI wspominał:
A zatem Miłosierdzie Boże. Spoglądając wstecz ze szczytu życiowej wspinaczki, muszę wyznać, że za mało dziękowałem Bogu za to „objawienie” mojemu sercu nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego na początku drogi zakonnej. Coraz lepiej rozumiem, jak wielka była to łaska. Przyszła ona w skromnej szacie. Była to niewielka książeczka, drukowana na grubym, szarym, gazetowym papierze, nieobcięta, z chropawymi, nierównymi brzegami. Pierwsza biografia s. Faustyny z dość obszernym posłowiem lub dodatkiem. Autorem był ks. J. Andrasz SJ, czy kto inny, nie pamiętam, a minęło zaledwie 11 lat od jej śmierci. Wczytałem się bardziej sercem i wiarą, niż rozumem. Tak się zaczęło moje nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego. Później przybywało wiedzy teologicznej i wiadomości, czym ono było dla Polaków w różnych miastach i regionach w latach grozy II wojny światowej. Taka wiedza jest pożyteczna, ale w drodze duchowej od każdej wiedzy cenniejszy jest człowiek - świadek. Świadek na wzór Apostołów, który świadczy o tym, co widział, czego dotykały ręce i czym żyje.
Na mojej drodze taki świadek pojawił się w czasie studiów polonistycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zaiste, człowiek wybrany przez Boga - pani docent Ludmiła Roszko (zmarła 19 grudnia 2000 r). Poznaliśmy się dzięki temu, że po jakiejś przeprowadzce zacząłem odprawiać w kaplicy Księży Michalitów, gdzie ona codziennie uczestniczyła we Mszy św. Kobieta autentycznie pobożna, anielskiej prostoty i pokory. W kręgu znajomych mówiło się o niej po prostu „Ludka”. Jako pracownik naukowy była bardzo systematyczna i umysłowo zdyscyplinowana, a równocześnie, mówiąc dzisiejszym językiem, niezwykle otwarta, pokorna. Pamiętam, jak w czasie pewnej rozmowy duchowej wyjęła kartkę z zapisanymi pytaniami i po prostu skreślała punkt po punkcie, gdy po swojemu jakoś rzecz wyjaśniłem: Aha, dobrze, rozumiem. Oczywiście niezmienne dziękuję, bez żadnych wahań czy zastrzeżeń. Ja - wówczas młody kapłan i student,ona - z ogromnym dorobkiem naukowym (a odmawiano jej tytułu profesora i oskarżano politycznie, bo były toczasy specjalistów od demokracji). Pozostanie mi wzorem otwartości, o której dziś tyle się mówi i którą tylu deklaruje, a w rzeczywistości „jest zupełnie inaczej”.
W tym miejscu wręcz rzetelność historyczna każe mi wspomnieć pewien wieczór. Ta okoliczność czasu jest ważna. Byliśmy umówieni w Instytucie Geografii, w którym pracowała. Prosiła o poświęcenie gmachu, trzeba więc było wybrać godzinę, kiedy już był pusty. Wlewając do miseczki wodę świeconą uprzytomniła sobie z zakłopotaniem, że zapomniała o kropidle. Spojrzałem na biurko. Stał flakon z gałązkami cyprysu, więc powiedziałem z uśmiechem: Pan Jezus o tym pomyślał. Sięgnąłem po zieloną gałązkę i zanurzyłem w wodzie święconej. Pozostanie mi na zawsze w oczach, jak z radosnym wzruszeniem oprowadzała mnie po korytarzach, gdy święciłem gałązką z cyprysu... Wzruszony, wzruszający ministrant w cichym przybytku pracy naukowej.
Ludmiła Roszko zmarła w 2000 r.
Janina Martusewicz także nie została po procesie zwolniona z pracy. Dzięki dyrektorowi Stacji Nasiennej - Jerzemu Lipowskiemu, przeniesiono ją nawet do Torunia. Ułatwiło to „Ince” angażowanie się w prace Instytutu.
Sprawą procesu przeciwko Ludmile Roszko i Janinie Martusewicz żywo interesował się prymas Stefan Wyszyński. Dnia 26 III 1961 r. Ludmiła Roszko wystosowała do niego list. Jego treść znamy z brudnopisu:
Eminencjo
Od czasu naszej sprawy pragnęłam gorąco przeprosić Waszą Eminencję za to, że zamiast pomóc Kościołowi w Polsce sprawiłyśmy tylko kłopot.
To był największy i jedyny nasz ból.
Skoro jednak już tak się stało pragnęłyśmy dać Panu Jezusowi całym sercem i bez żadnych zastrzeżeń wszystko, czegokolwiek zażąda. Chcemy i nadal mieć serca otwarte i gotowe na spełnienie każdej woli Bożej.
W imieniu własnym i koleżanek składam Waszej Eminencji podziękowanie za modlitwy i błogosławieństwo, które dały nam siłę, spokój i radość podczas procesu.
Niech mi wolno będzie również złożyć Waszej Eminencji wyrazy głębokiej czci i oddania, a jednocześnie zapewnić, że serdecznie i głęboko odczuwamy bolesne troski Waszej Eminencji i chętnie ofiarujemy Panu Bogu naszą małą przygodę i wszystkie jej konsekwencje.
Z okazji zbliżających się Świąt pragnę chociaż tą drogą złożyć od nas Waszej Eminencji wiele najlepszych życzeń.
L. R. Toruń
Niedziela Palmowa
A oto, napisana własnoręcznie, odpowiedź kardynała Stefana Wyszyńskiego na list:
Droga Pani
Pragnę zapewnić, że wszystko co Pani przeżyła, Kościołowi św. nie zaszkodziło, tylko przyniosło Chwałę, w obliczu ludzi, którzy nie umieją kochać Boga i cierpieć dla Niego. Przesyłam całej Rodzinie uznanie i najlepsze życzenia na Fiesta Paschale i całym sercem błogosławię
+ Stefan Kardynał
Wielkanoc 1961
Opisywana powyżej sprawa to drobny fragment prześladowania Kościoła katolickiego w PRL. Szokuje w niej ogrom środków podjętych po to, aby pognębić grupę kobiet chwalących Pana Boga nie tylko modlitwą, ale także działalnością charytatywną. Szokuje też drastyczność stosowanych działań - proces, wyrok bez zawieszenia itp. Chodziło zapewne o zastraszanie ludzi wierzących, którzy podobnie jak panie z Instytutu, chcieli swoją wiarę wyrażać nie tylko w domu i w kościele, ale w codziennych relacjach z ludźmi, na przykład w pracy zawodowej. Celem komunistów było bowiem wyparcie Kościoła i religii najpierw ze sfery społecznej, a potem z ludzkich umysłów. Był to ważny etap w drodze do stworzenia w pełni totalitarnego państwa, w którym człowiek miał być drobnym trybikiem w machinie stworzonej przez komunistyczną inżynierię społeczną. Na szczęście powszechny opór społeczny i działalność takich osób jak Ludmiła Roszko zniweczyły te plany.
Źródło: Ludmiła Roszko (1913-2000), wybitny geograf i współzałożycielka Instytut Miłosierdzia Bożego w setną rocznicę urodzin, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Miłołaja Kopernika, Toruń 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz